Maja tylko 7 dni żeby uzbierac na leczenie Filipka. Lekarze wycenili jego zycie na 168 $


Nie mamy czasu ani pieniędzy, żeby uratować naszego synka. Jeśli na początku października nie znajdziemy się w Stanach, szansa na ocalenie wzroku i życia Filipka spadnie do zera. Siatkówczak, nowotwór złośliwy, który go zaatakował, nie ma litości ani skrupułów. Nie będzie czekał, aż będziemy gotowi. On chce zabić nasze dziecko tu i teraz. Leczenie w Polsce zakończyło się fiaskiem i jedynym w tej chwili miejscem na ziemi, gdzie mogą nam pomóc, jest Nowy Jork. Niestety cena na jaką wyceniono życie Filipka jest astronomiczna - 168 tys. $. Do zebrania na wczoraj...


zdjęcie: siepomaga



[Spojrzyj, wysłuchaj…] Zaczyna się niewinnie. Starsza siostra Filipka zauważa u niego asymetrię w lewym oku. Jedziemy do okulisty na, wydawałoby się, rutynową kontrolę. Do gabinetu wchodzimy o własnych siłach, wychodzimy na kolanach… 

Diagnoza brzmi jak wyrok i w jednym momencie ścina nas z nóg. Rak, nowotwór. Duży guz, który okazuje się siatkówczakiem. Potwór z dziecięcych koszmarów, zwykle chowający się pod łóżkiem, zakrada się do oczka naszego synka i nie da się go przepędzić przytuleniem ani pogłaskaniem po główce. Jest wrogiem prawdziwym i śmiertelnie niebezpiecznym...

[Oświeć moje oczy…] “Tato, cemu mama płace? Cy moje ocko bedzie zdlowe?”. Czterolatka nie da się już oszukać. Szczególnie kiedy widzi, że to po zbadaniu jego oczka, mama przytula go mocniej niż zwykle, a główka staje się mokra, bo nie nadąża się połykać łez. Cały czas jednak łudzimy się, że to może pomyłka, błędna diagnoza. Przecież tak często się o tym słyszy… Niemal natychmiast udajemy się do Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie ostatecznie odzierają nas ze wszelkich złudzeń. Naklejony wątły plaster nadziei na wciąż krwiącą, świeżą ranę zostaje właśnie brutalnie zerwany… Żadnych wątpliwości.

 Rak, potworny uciekinier z piekła przybył po Filipka tylko w jednym celu - żeby zabić nasze dziecko…

Bym nie zasnął snem śmierci… Anioły w białych fartuchach z oddziału onkologicznego niemal od razu rzucają się do pomocy. Filipek zostaje zakwalifikowany do nowoczesnej i najbardziej skutecznej terapii podania chemii - melphanu bezpośrednio do guza. Zabieg odbywa się 30 sierpnia. Trwa 3 godziny i są to 3 najdłuższe godziny w historii wszechświata. 

Kiedy lekarze walczą o Filipka, my na przemian się modlimy i odchodzimy od zmysłów… Na siedząco, klęcząco, leżąco. 
Można chronić swoje dziecko wszelkimi sposobami, ale przychodzi taki moment, kiedy pozostaje już tylko wiara i zaufanie do obcych ludzi. Operacja się kończy, ale oni, niestety, nie mają dla nas dobrych informacji...
By wróg nie mówił: Zwyciężyłem go...

Czujemy się starci z powierzchni ziemi, jak proch, który zrzuca się z butów. Anatomia filipkowego oczka nie pozwala na podanie lekarstwa bezpośrednio do guza. Trzeba próbować tradycyjną, dożylną chemię. Metoda gorsza, mniej skuteczna i bardziej toksyczna, ale nie mamy wyjścia. To jak szalupa ratunkowa z przeciekającym dnem. Wiemy, że wkrótce i tak zatonie, ale kupujemy sobie w ten sposób chwilę czasu, na znalezienie lepszego ratunku. Ten przychodzi zza oceanu. 

W Nowym Jorku odnajdujemy najlepszą na świecie klinikę leczenia tak trudnych przypadków jak nasz. Mają ogromne doświadczenie i nie przeraża ich skomplikowana anatomia oczka Filipka. 

Są naszą jedyną nadzieją…

Niech się cieszy me serce z Twojej pomocy...
Amerykańscy specjaliści nie pozostawiają wątpliwości. Na pytanie: “kiedy powinniśmy się u nich pojawić?”, odpowiadają - natychmiast. 

Tu liczy się każda chwila. Nie jutro, czy za tydzień. Już, teraz, zaraz! Syn nie może czekać. 

Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że spodziewamy się kolejnego dziecka, a Filipek nie poleci do Stanów bez mamy. Musimy pojechać we trójkę (a właściwie w czwórkę) i zdążyć wrócić przed końcem drugiego trymestru, który we wrześniu właśnie się rozpoczął. Chcemy ruszyć jak najszybciej, już w przyszłym tygodniu, na początku października, ale kwota na jaką wyceniono życia syna jest nie z tej ziemi… Bez niej nie mamy po co wsiadać do samolotu… Dlatego prosimy o pomoc!
Czeka nas długa rozłąka z dwójką starszych córek. Czeka nas daleka podróż w nieznane, w poszukiwaniu ratunku dla Filipka. Ale nie rozpoczniemy jej bez Waszego wsparcia… Synuś cały czas pyta, co z nim będzie, kiedy poleci samolotem, czy wyzdrowieje? Boimy się… Tak bardzo się boimy. Stoimy w głębokim dole do którego wróg wrzucił dynamit z podpalonym lontem. Nie da się go ugasić, nie można się przed nim schować, nieuchronna eksplozja jest kwestią czasu… Krzyczymy więc do Was z tego głębokiego dołu, wyciągając rękę o pomoc: zatrzymajcie się na chwilę, zostawcie nam szansę... Podajcie swoją pomocną dłoń i uratujcie nasze dziecko!
Rodzice Filipa

loading...