Wojtuś ma 2 miesiące i złośliwy nowotwór...



W kwietniu, zaledwie 2 miesiące temu, urodził się Wojtuś. Niedługo było mi dane cieszyć się synkiem i urokami macierzyństwa… Dzisiaj zrozpaczona szukam pomocy, bo Wojtuś umiera! Ma nowotwór, są już przerzuty… Moje malutkie, bezbronne dziecko jest śmiertelnie chore. Bez ratunku odejdzie, nie dożywszy nawet swoich pierwszych urodzin… Błagam o Twoją pomoc!


foto: Siepomaga



Ciąża była książkowa, badania prenatalne, połówkowe, genetyczne – wszystkie wyszły prawidłowe. Wojtuś urodził się jako zdrowy chłopczyk. Przez 2 pierwsze tygodnie życia mojego synka nic nie wskazywało na dramat, jaki miał się za chwilę rozegrać. W najgorszych koszmarach nie sądziłam, że za chwilę znajdziemy się na oddziale onkologii… Że w brzuszku Wojtusia jest guz, który z każdym dniem staje się coraz większy.

Nowotwór w ciągu jednego dnia dał o sobie znać… Brzuch Wojtusia zrobił się nagle nienaturalnie duży, ogromny. Przez pandemię koronawirusa nie mogliśmy się dostać do lekarza. Wszystkie wizyty kontrolne były odwołane… Skierowano mnie na teleporadę. Lekarz, z którym rozmawiałam przez telefon, uznał, że synek ma wzdęcia od mleka modyfikowanego. Powiedział, że trzeba poczekać, to wszystko się unormuje…

Ja nie chciałam jednak czekać. Intuicja matki – przeczuwałam, że coś jest nie tak… Nie sądziłam jednak, że czekają nas aż tak straszne wieści. Prywatnie udało mi się umówić do innego lekarza, który zbadał synka. Też uznał, że wzdęty brzuszek to wina mleka… Tylko dzięki mojemu uporowi dostałam skierowanie na USG. Nie wiem, co by było, gdybym nie walczyła o swoje dziecko…

Gdy lekarz zobaczył obraz na monitorze, przestał mnie uważać za rozhisteryzowaną matkę. Od razu skierowano nas do szpitala. Padły te straszne słowa, które jak bumerang wracają w każdej rozmowie z lekarzami: guz. Nowotwór… Następnego dnia byliśmy już na oddziale onkologii.

IV stadium nowotworu złośliwego nadnercza z przerzutami. Guz miał wielkość 9x7 centymetrów… Do takich monstrualnych rozmiarów urósł w brzuszku mojego malutkiego synka.

Nowotwór, na który cierpi synek, jest bardzo rzadki… Co roku choruje na niego około 140 osób w Polsce. Jest też bardzo niebezpieczny. Guz potrafi podwoić swoją masę w ciągu jednej nocy… U synka dał już przerzuty, są już liczne zmiany w wątrobie. Zaczęło się piekło chemii i walki o życie…

Synek ma przetaczaną krew. Jego stan jest bardzo ciężki… Lekarze muszą pomniejszyć guz, dopiero to umożliwi operację i usunięcie chorej nerki. To jedyna szansa, by pokonać nowotwór. Jestem z Wojtusiem w izolatce, nie możemy wychodzić, nikt nie może nas odwiedzać. Synek dostaje bardzo silną chemioterapię. Wierzę, że ona zadziała… Tylko to mi zostało. Niedługo mamy badanie kontrolne. Modlę się, by Wojtuś przeżył.

Przed nami długie leczenie, ogromne koszty… Autoprzeszczep, immunoterapia – jeśli Wojtuś dotrwa, jeśli da radę. Sama immunoterapia to koszt kilkuset tysięcy złotych... Łączny koszt leczenia synka może przekraczać milion!

Kiedy myślę o tym, że synek umiera, coś we mnie umiera wraz z nim… Będę jednak walczyć z całych sił! Zrobię wszystko, by Wojtuś żył… On powinien cieszyć się dzieciństwem… Jego małe rączki powinny znać tylko moje bezpieczne objęcia, a nie kroplówki z chemią… Powinien znać tylko swój bezpieczny dom, a nie szpital…

Błagam, pomóż mi uratować życie mojego dziecka…

Mama Wojtka, Alicja


Komentarze