Dwuletni Filipek zmarł. Chłopczyk mógł żyć. Lekarz nie dał mu szansy?

Malutki Filipek zmarł, gdyż lekarz ze szpitala odesłał go do domu. 


foto ilustracyjne: lop

Mama Filipka w 21. tygodniu ciąży dowiedziała się, że jej nienarodzone dziecko jest chore, ma torbiele na jednym płucu. Zaraz po urodzeniu chłopczyk przeszedł operację. Usunięto mu górny płat płuca. Lekarze zalecili modlitwę o cud. Po zabiegu okazało się, że maluszek został dotkliwie poparzony przez nieprawidłowo ustawione lampy w inkubatorze.


 Dzieciątko ogromnie cierpiało. Jakby problemów było za mało, wkrótce wykryto u niego hemofilię (choroba genetyczna; krew chorych nie zawiera odpowiedniej ilości jednego z czynników odpowiadających za krzepnięcie). Filipek każdego dnia otrzymywał lek, który zapobiegał wylewom i krwotokom. 

W nocy z 23 na 24. grudnia 2018 roku mamę Filipka obudził jego płacz. Chłopczyk miał wysoką gorączkę. Pokazywał, że boli go brzuszek, łokcie oraz kolana. 


Rano rodzice pojechali do przychodni, a tam zostali skierowani do szpitala, gdyż lekarz zdiagnozował u chłopca zapalenie płuc. 

W szpitalu Arnold W., lekarz pediatra z wieloletnim stażem, zbadał chłopca, po czym stwierdził, że nic poważnego mu nie dolega. Przepisał inhalacje z soli fizjologicznej, a ból brzuszka skwitował stwierdzeniem, że może to być problem z wypróżnianiem. Rodzice twierdzą, że konsultacja trwała 10 minut. Lekarz nie zlecił żadnych badań diagnostycznych. Dał rodzicom kartę odmowy przyjęcia do szpitala i wypisał Filipka do domu. 


Wieczorem dwulatek wysoko gorączkował, a jego stan gwałtownie się pogorszył. Mama wyjęła go z łóżeczka i zaczęła wentylować. Słyszała, że Filipek oddycha. 

Przyjechała karetka. Przybyły zespół przeraził się, że to malutkie dziecko. Podali dwulatkowi adrenalinę. W drodze do szpitala serce chłopca przestało bić. Malec trafił do szpitala w Wałbrzychu, jednak tam nie ma oddziału intensywnej terapii dziecięcej. Musiał więc zostać przewieziony do Wrocławia. 

W szpitalu w Wałbrzychu wprowadzono Filipka w stan śpiączki farmakologicznej. Chłopca chciano przetransportować helikopterem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, ale nie było to możliwe ze względu na panujące warunki atmosferyczne. Po godzinie od przyjęcia do szpitala Filip był gotowy do transportu we Wrocławiu, gdzie został przewieziony. 

Tam wdrożono leczenie, ale okazało się, że maleństwo ma sepsę i obrzęk mózgu. W śpiączce farmakologicznej chłopiec spędził trzy dni. 28 grudnia konsylium lekarskie orzekło śmierć mózgu. Zdaniem lekarzy, dalsze utrzymywanie Filipka przy życiu przynosiłoby mu jedynie cierpienie. - Po odłączeniu od aparatury dano mi go na ręce – powiedziała mama chłopca w rozmowie z reporterką „Uwagi!”. 

Dyrektor szpitala, w którym nie przyjęto Filipka, jak i dyżurujący wówczas lekarz, w rozmowie z reporterką TVN powiedzieli, że nie było powodów, żeby przyjąć malca na oddział. Obaj uważają, że dziennikarka nie ma kwalifikacji, żeby zabierać głos w tej sprawie.


Profesor Janusz Książyk, kierownik kliniki pediatrii, żywienia i chorób metabolicznych w Centrum Zdrowia Dziecka, który zapoznał się z dokumentacją medyczną Filipka, podkreślił, że dla tak obciążonego organizmu nawet niewielka infekcja może być niebezpieczna i dziecko powinno zostać przyjęte do szpitala. - Tragiczne sytuacje, jakie mogły się zdarzyć byłyby pewnie łatwiejsze do opanowania na oddziale szpitalnym niż w domu. Być może podanie leczenia, nie doprowadziłoby do wszystkich tych powikłań – powiedział profesor w rozmowie z „Uwagą!”. 

Rodzice zmarłego dziecka zawiadomili Prokuraturę Rejonową w Świdnicy, która przekazała sprawę do Prokuratury Okręgowej. Powiadomiono także Izbę Lekarską oraz władze szpitala. Rodzice Filipka chcą, żeby lekarz Arnold W. stracił prawo wykonywania zawodu.

Renata Zalewska-Ociepa
źródło: Głos Wojewódzki/uwaga.tvn.pl