W życiu nie ma powtórek – wywiad z Katarzyną Jamróz – aktorką filmową i teatralną, piosenkarką i poetką

,, Kochamy, nie znamy, oceniamy, nie wiemy, miotamy się, mylimy, błądzimy… Najważniejsze jest to pierwsze. Jeżeli kochamy, to coś dobrego nas dalej prowadzi… Albo nie… Ale nie ma nic gorszego od obojętności… Nienawiść jest dużo łaskawsza. Obojętność zabija wszystko”.

W.L.: Jako aktorka, piosenkarka, poetka i autorka tekstów chowa się Pani w cieniu, nie szuka blasku fleszy. Mówi o tym również Pani poezja np. fragment wiesza: 
Ucieknę, odejdę, umknę
tam gdzie już śladów nie będzie
I wtedy dopiero ujrzycie
jak dużo było mnie wszędzie...
Dlaczego wybiera Pani skromną postawę i nie dąży do sławy?

K.J.: Ja się nie chowam w cieniu… Nigdzie się zresztą nie chowam. Jak ktoś mnie chce znaleźć, to wcześniej, czy później znajdzie… Moją ulubioną kryjówką podczas zabawy w chowanego w dzieciństwie był absolutny środek pokoju. Albo innej, widocznej przez wszystkich przestrzeni. Byłam przekonana, że jak zamknę oczy i nikogo nie będę widzieć, to sama też będę niewidoczna. Jakież było moje zdziwienie, gdy mnie dosyć prędko odnajdywano! Teraz coraz częściej zasłaniam oczy, żeby na różne rzeczy, ludzi i mechanizmy, kierujące współczesną rzeczywistością nie patrzeć. I coraz częściej mam wrażenie, że to jednak działa… W dwie strony…



W.L.: Co musiałoby się wydarzyć w naszej społecznej rzeczywistości, żeby ,,świat" docenił wartość dobrej sztuki i muzyki niszowej, która posiada głębsze przesłanie? 

K.J.: Jeżeli oczekuje Pani ode mnie prawdziwie realnej i w miarę przemyślanej odpowiedzi, to jedyna, jaka mi przychodzi do głowy brzmi: „Nie wiem.” Skala nihilizacji wszystkiego, co ważne i wartościowe, osiągnęła według mnie już jakiś czas temu szczytowy punkt… I nie ma on nic wspólnego z rozkoszą i seksem…Rządzi plastik. Nawet pieniądze już nie są prawdziwe… ;-)


W.L.: Jest Pani związana z Krakowem nie tylko za sprawą wspomnień z okresu studiów na PWST, lecz także za sprawą ,,ducha", jakości, które uzewnętrznia Pani poprzez swoją twórczość i wnosi do świata fanów. Jak odbiera Pani to miejsce w odniesieniu do swojego image'u i klimatu, jaki Pani tworzy? 

K.J.: Krakowskość to cecha charakteru. I nie ma tu większego znaczenia tymczasowe miejsce pobytu w życiu. To przywiązanie do szczegółu, do ludzi, do zapachów, rytuałów… Jestem często w Krakowie. Ale z coraz mniejszą chęcią wychodzę na przykład na Rynek… Zadeptany jakiś jest i coraz mniej swój. Nie ma dawnych znajomych, przyjaciół, legend… Jest za to pełno turystów. Zewsząd.  Miasto w środku Europy sławne na całym świecie. Wszystko się zmienia. Oby kierunek zmian miał wektor skierowany ku górze. Albo przynajmniej do przodu. Mimo, że od wielu lat mieszkam w Warszawie, nadal jestem postrzegana i przedstawiana jako artystka krakowska. Może więc nie do końca wpasowałam się w rytuały i reguły artystyczne, panujące w stolicy. A może to komplement…


W.L.: Na wrocławskim konkursie Przeglądu Piosenki Aktorskiej zdobyła Pani Grand Prix piosenką ,,Kabaret":
(...) Nie siedź samotnie, bo muzyczka fest
Zaczęła właśnie grać —
Bo życie kabaretem jest
I tak je trzeba brać! (...) 

Potrafi Pani nie brać życia na serio i zdystansować się do niego, pomimo napiętych nastrojów społecznych, promowania kiczu i bylejakości, o której wspominała Pani w jednym z wywiadów?

K.J.: Wykonuję codziennie ciężką pracę, żeby tak właśnie było. Powstrzymuję się przed krzykiem, że król jest nagi...! I że tak naprawdę to wcale nie jest prawdziwy król, tylko błazen, trefniś, który nie przeżył nigdy ani jednej chwili zadumy Stańczyka nad losem świata, kraju… Nawet nad swoim własnym… Bo to przecież dwór czyni króla, albo królową. Królowe, niezależnie od wieku, same chętnie eksponują zresztą swoją nagość. Ale raczej dla zasady i bez głębszego uzasadnienia artystycznego, jak choćby w „Operetce” Gombrowicza. Coraz częściej i coraz bardziej wszystko się odbywa zamiast i płytko… (I znowu przychodzi mi na myśl absolutny brak asocjacji z seksem, jako dobrze pojętą siłą napędową rozwoju ludzkości, ergo Człowieka… ;-)). I że nic się nie zgadza w tzw. sztuce, i w promowaniu wyżej wymienionej… Jedyne, co się niestety zgadza coraz bardziej, to proroczo brzmiący przekaz, że: „życie kabaretem jest, i tak je trzeba brać…”. Ale nie zapominajmy, że Sally Bowles, grana w filmie przez Lizę Minelli, a w teatrze przeze mnie, śpiewała te słowa w Berlinie, przygotowującym się właśnie do totalnej i okrutnej wojny.


W.L.: Wykonuje Pani piosenki, które napisał specjalnie dla Pani Leopold Kozłowski, a także pieśni żydowskie. Dlaczego wybór padł na ten gatunek muzyczny?

K.J.: Przeczuwam, że chodzi o znalezienie drugiego dna, uschniętych korzeni, atrakcji towarzyskiej, albo jasności genealogicznej…Będę śpiewać etruskie albo peruwiańskie pieśni, jeżeli mnie zachwycą. Muzyka, piękna muzyka, jest ponad podziałami. Nie ma dla mnie znaczenia, kto i pod jaką szerokością geograficzną, przelał emocje i uczucia w nuty. Ważne, że to były prawdziwe uczucia. A Pan Leopold Kozłowski jest i będzie jednym z najważniejszych dla mnie muzycznie ludzi, jacy istnieli na świecie…


W.L.: wierszu ,,Perseidy" napisała Pani:  
Czasami patrzę w niebo. 
Nie z chęci zgłębienia astronomicznych zjawisk. 
Z tęsknoty bardziej. 
Przecież wszystko gdzieś musi być (...) 
Coraz częściej patrzę w niebo (…).
Czytając powyższy utwór przyszedł mi na myśl rysunek Antoine de Saint-Exupery'ego, na którym Mały Książę ogląda zachody słońca ze swojej planety. Za czym Pani tęskni i dlaczego częściej niż kiedyś?

K.J.: Antoine de Saint Exupery to jeden z moich ulubionych pisarzy. Pisarz, filozof, żołnierz, lotnik, ilustrator… Tęsknię za tym, co zawsze. I za tym, za czym wszyscy…Tylko faktycznie częściej niż kiedyś… Może tęsknota stała się większa, a może nie tylko ja tęsknię. Mam wrażenie, że jest jeszcze kilka wrażliwych osób we współczesnym świecie. Inaczej pewnie nie poprosiłaby mnie Pani o wywiad… ;-)

W.L.: Dziękuję... Piosenkę ,,Tylko mnie poproś do tańca" śpiewa Pani perfekcyjnie i jest to moje ulubione wykonanie. Wszystkie wykonywane przez Panią utwory są bardzo dopracowane, emocje w nich wyważone i umiejętnie wplecione w całość aranżacji. Czy również w życiu jest Pani perfekcyjna? 

K.J.: Piosenki mają lepiej niż życie. Mają tonację, formę, słowa, wykonania…A w życiu nie ma powtórek. Dubli, zmian tonacji. Sporo można przearanżować, bez zabijania utworu właściwego. Ale powtórzyć jeszcze się nikomu nie udało. Moje życie jest nieco oddalone od perfekcjonizmu.  Moje śpiewanie zresztą też… I aktorstwo! Cała ja jestem od perfekcjonizmu mocno oddalona! No, może z wyjątkiem wierszy… ;-) Ale na tym może się znać prawie każdy, więc mogę do woli szarżować!


W.L.: Kieruje się Pani bardziej intelektem, czy emocjami?

K.J.: Gdybym się kierowała intelektem, to przyjmowałabym Panią z tym wywiadem w apartamencie na Manhatanie, albo w równie wytwornym miejscu na świecie. Często do głosu dopuszczam jeszcze emocje. A kobieta z intelektem to prawdziwa tragedia… Zwłaszcza w miarę ładna. Zwłaszcza w naszym kraju. Zwłaszcza dla niej samej.

W.L.: Zagrała Pani Edith Piaf na scenie Teatru Powszechnego w Radomiu. ,,Piaf” w Pani wykonaniu spotkała się z pozytywnym odbiorem publiczności. Jak przeżyła Pani tę rolę? W jaki sposób wyglądały przygotowania?

K.J.: Przeżyłam! I do niedawna grałam Jej role z dużym powodzeniem. Oprócz piosenek śpiewanych mistrzowsko przez Edith Piaf, które przepuściłam przez siebie, swoją wrażliwość, jej nadmiar, bądź brak, przez swój głos, bądź jego brak, musiałam się zmierzyć z jej życiem. A w zasadzie z zamknięciem Jej życia w teatralnej pigułce. To było chyba najtrudniejsze. To trochę jak ocena kogoś. Kochamy, nie znamy, oceniamy, nie wiemy, miotamy się, mylimy, błądzimy… Najważniejsze jest to pierwsze. Jeżeli kochamy, to coś dobrego nas dalej prowadzi… Albo nie… Ale nie ma nic gorszego od obojętności… Nienawiść jest dużo łaskawsza. Obojętność zabija wszystko. A Piaf nigdy nie była mi obojętna. Od dzieciństwa, kiedy usłyszałam to przejmujące drżenie, te alikwoty powodujące fizyczny dreszcz na plecach. Tak zawsze oceniam, czy mi się coś podoba, czy nie.


W.L.: Gra Pani w wielu serialach m.in. w ,,M. jak miłość”, ,,Wojennych dziewczynach”, ,,Ojcu Mateuszu”. Przygotowanie się do serialowej roli wygląda inaczej, niż do zagrania w teatrze lub filmie krótkometrażowym?

K.J.: Gdyby Pan Bóg wymyślił serial, to pewnie nie byłoby teatru…  Może nawet opery, książek, poezji, obrazów. Nie ma co porównywać przygotowania roli, wejścia w kreację, mieszania farb i gruntowania płótna ze zwykłym nauczeniem się tekstu…Niczego, rzecz jasna, nie odbierając serialowi...  To odrębny byt. Znak czasów. Jak wszystko teraz. Pospieszny i chaotyczny. Z małą bardzo możliwością przekazania czegoś ponad możliwość uniesienia ciężaru gatunkowego. To całkiem prosta zależność.

W.L.: Pani kariera aktorska zaczęła się w wieku 6 lat rolą Cypiska na scenie Teatru Muzycznego w Gliwicach. Czy pamięta Pani moment wejścia na scenę? Dlaczego Panią wybrano?

K.J.: Przez nepotyzm… ;-) Moja mama była korepetytorem, akompaniatorem na sali baletowej. „Bajka o Rumcajsie” powstawała właśnie tam. A ja się plątałam między lustrami drążkami a pudełkiem z kalafonią… byłam mała, chuda, miałam krótkie, czarne włosy i wyglądałam jak dziecko z Żacholeckiego Lasu… Chodziłam na balet, do szkoły muzycznej, wszystko się zgadzało. Oprócz płci. Nie zapomnę, jakież było zdziwienie i rozczarowanie, głównie dziewczęcej części widowni, gdy po premierze ich oklaskiwany i wyśniony Cypisek dostał wielką, chodzącą lalkę od czeskiego kompozytora bajki…


W.L.:  Kiedy pojawiła się pewność, że aktorstwo i śpiew jest Pani przeznaczone?

K.J.: Do tej pory nie ma pewności w różnych kwestiach.  A o przeznaczeniu wolę mówić cicho i z ogromną pokorą.

W.L: Jakie jest Pani najpiękniejsze wspomnienie z Krakowa, ze sceny lub po prostu – z życia?  

K.J.: Powroty z jazzowych wtorków „Pod Jaszczurami” polewaczką! 

W.L.: Tworzy Pani nowe plany artystyczne, marzenia do zrealizowania? Jak mrugają o nich gwiazdy?

K.J.: Nie jestem wróżką, wróżbitą ani astrologiem… Słabo się znam też na mruganiu. Ale mam nadzieję, że gwiazdy –  te prawdziwe na niebie, i ja –  ta prawdziwa, póki co na ziemi, dojdziemy do porozumienia. 


Rozmawiała: Weronika Ladra