,,Metafizyka to wybór” – rozmowa z Jagodą Szelc, reżyserką i scenarzystką m.in. filmu ,,Wieża. Jasny dzień”, uznanego za najlepszy debiut na 42. FPFF w Gdyni



,,Kiedy życie jest zagrożone, tym bardziej jestem wdzięczna, że jeszcze mogę patrzyć na drzewa i trawy. Polska natura bardzo mi się podoba, bo jest skromna. Nic w niej takiego specjalnego nie ma – pozornie. Nie mamy sekwoi ani gigantycznych wodospadów, ani egzotycznych kwiatów. Jednak ta skromność jest szlachetna. Szkoda tylko, że taka susza. Szkoda, że Polska to najbardziej suchy kraj w Europie. Wszystko się kończy”. 

Jagoda Szelc (Fot. Materiały prasowe/archiwum)

W.L.: Jest Pani najnowszym odkryciem polskiego kina, jako reżyserka i scenarzystka. Film ,,Wieża. Jasny dzień" przyniósł Pani nagrodę za najlepszy debiut i scenariusz na 42. FPFF w Gdyni w 2017 r. jak również nagrodę Odkrycie Festiwalu. Produkcja zaowocowała również  Paszportem Polityki w kategorii Film. Odniosła Pani ogromny sukces będąc jeszcze w trakcie studiów. Jak zaczęła się Pani droga filmowych wyzwań, natchnień i sukcesów?

J.S.: Naprawdę ciężko powiedzieć jak się zaczyna czyjaś droga. Zaczęłam robić filmy z potrzeby ucieleśnienia mojej rzeczywistości, którą bardzo często mi zabierano.


W.L.: Czy przyroda odgrywa ważną rolę w Pani filmach?

J.S.: Tak. Przyroda to moja „tak zwana” religia... trochę to dęte, ale to prawda. Przyroda jest też nośnikiem tego, co w filmach lubię najbardziej czyli sekretu. 
Szczególnie w antropocenie kiedy wszystko się kończy. Kiedy życie jest zagrożone, tym bardziej jestem wdzięczna, że jeszcze mogę patrzyć na drzewa i trawy. Polska natura bardzo mi się podoba, bo jest skromna. Nic w niej takiego specjalnego nie ma – pozornie. Nie mamy sekwoi ani gigantycznych wodospadów, ani egzotycznych kwiatów. Jednak ta skromność jest szlachetna. Szkoda tylko, że taka susza. Szkoda, że Polska to najbardziej suchy kraj w Europie. Wszystko się kończy. 


W.L.: Czy tworzone przez Panią dzieła filmowe wiążą się z Pani doświadczeniem życiowym?

J.S.: Nie nazwałabym ich dziełami. Zawsze wszystko się wiąże. Nie szukałabym tam wątków biograficznych. To zlepek moich przyjaciół, obcych i zasłyszanych czy przeczytanych. Polska poezja to niekończące się źródło inspiracji. Mamy wybitnych poetów. Mam na myśli młodych. Jeśli chodzi o film to nie jest to ani autoterapia, ani autoprezentacja. Jedyne co jest ze mnie tak 100% to postawa artystyczna. „Czemu robię” jest ze mnie. Dlatego często mówię, że robić tego do końca życia nie zamierzam.

W.L.: Czy ma Pani swoich mistrzów, autorytety jeśli chodzi o reżyserię filmową? 


J.S.: Nie bardzo. Mam swoje autorytety jeśli chodzi o poszczególne dziedziny. Sydney Pollak i Uta Hagen myślę jeśli chodzi o kontakt z aktorem. Reygadas jeśli chodzi o postawę, James Bening żeby się nie mizdrzyć. I tak składam sobie takich wujków i ciotki. Jednak na każdej imprezie rodzinnej robi się za gęsto i najlepiej wstać i pójść do domu. W ciszy.

W.L.: Skąd czerpie Pani inspirację? 

J.S.: Z polskiej poezji. Ze stron „Meanwhile in Russia”, malarstwa i rysunku, z warzywniaków i kanałów Youtube, gazet i rozmów z moimi przyjaciółmi.

W.L.: Podawanie gotowych rozwiązań i jednoznaczność może dawać poczucie bezpieczeństwa i kontroli – skutkiem ubocznym jednak bywa dychtomia myślenia. Pani w swoich filmach ukazuje rzeczywistość wielowymiarowo, pozostawiając wolność interpretacji, poszukiwania znaczeń, przestrzeń do samodzielnej eksploracji. Motywuje do samodzielności myślenia i nie podaje gotowych odpowiedzi. W jaki sposób widzowie na to reagują?


J.S.: Różnie. Ale jednak zaskakująco bardziej z ciekawością niż z wrogością. Po pierwsze bo widz jest mądrzejszy niż zakładają statystyki. Po drugie można się nauczyć, czy przyzwyczaić. W czasach głębokiej komuny były dwa kanały i w poniedziałki leciał o 20:00 Teatr Telewizji. I ludzie oglądali. Raczej wszyscy, co mieli telewizor. I podwyższali sobie poziom umiejętności patrzenia. Może nawet tworzyli własne opinie. Teraz jest trudniej, ale nie jest to niemożliwe. 

W.L.: Co chciałaby Pani osiągnąć, jako reżyser?

J.S.: Nic. Jeszcze praktykuję robienie filmów. To wszystko. Nie chcę osiągać zbyt dużo i nie choruję też na chęć pozostawienia czegoś po sobie. Myślę, że osiągnięciem jest zrobienie następnego filmu. Po prostu.

W.L.: Metafizyka obecna w Pani dziełach przypomina mi doświadczenia emocjonalne wyniesione z filmu ,,Dotknięcie Anioła". Fabularyzowany dokument Marka Tomasza Pawłowskiego zawiera między innymi wzmiankę Henryka Schönkera o chłopcu niepełnosprawnym intelektualnie, którego ulubionym zajęciem było wpatrywanie się w ptactwo szybujące nad rzeką. Przewiduje on powstanie komór gazowych, śmierć milionów osób oraz ocalenie Henryka Schönkera z Holokaustu, który zadaje mu wówczas pytanie: ,,A skąd ty to wszystko wiesz?". Na co chłopczyk odpowiada: ,,Ptaki mi powiedziały". Pani filmy posiadają bardzo podobny pułap metafizycznej głębi, pojawiającej się momentami infiltracji obu światów –  materialnego i metafizycznego. Czy spotkała się Pani osobiście ze zjawiskami metafizycznymi, które ciężko jest wytłumaczyć rozumowo? 

J.S.: Metafizyka to wybór. To co widzimy... w tym na co patrzymy jest wybór. Ja tak rozumiem tego chłopca. Wszystko można zobaczyć we wszystkim. Czytałam ostatnio taką przypowieść: „Pod trzepoczącą świątynną chorągwią kłóciło się dwóch mnichów o to, czy porusza się wiatr, czy chorągiew. Przechodzący tamtędy Szósty Patriarcha rzekł: „Ani wiatr, ani chorągiew; to umysł się porusza.”


W.L.: Czy jest Pani związana w jakiś sposób z ekologią, ruchami na rzecz ochrony środowiska?

J.S.: Tak, to jest moja religia. Moją modlitwą jest wejść do domu i zamiast umyć ręce zmyć jeden talerz. Oszczędzam wtedy wodę dla nas wszystkich. Staram się wspierać Otwarte Klatki. Zawsze mają mój 1% z podatku. Jestem weganką i to powoduje, że jestem dumna. Zawsze jestem dla ludzi, którzy chcą zrozumieć czemu nie jem zwierząt. Sama kiedyś poznałam ludzi, którzy z troską i wyrozumiałością wytłumaczyli mi czemu jest to złe. 


W.L.: Porusza Pani w swoich filmach najczulsze struny wrażliwości obrazami, które przenikają do głębi i na długo pozostają w pamięci.  Czy myśli Pani bardziej obrazami, czy słowami?

J.S.: Myślę i jednym i drugim mam nadzieję. Jednak nie wierzę, że ludzie mówią sobie ważne rzeczy. Ponoć tylko 3% z tego, co mówimy jest ważne. Reszta to ton i gest. Jestem też dyslektykiem. Kiedyś przeczytałam, że dyslektycy widzą w przeciwieństwie do osób tak zwanych „zdrowych” 25 pozawerbalnych obrazów. Osoby „zdrowe” tylko 5. Ale, ale...kadr też jest ograniczony. Najważniejszy jest dźwięk. Psychoakustyka jest najbardziej fascynującym zjawiskiem na ziemi. W końcu zmysł słyszenia przed śmiercią odchodzi od nas jako ostatni.


W.L.: Dlaczego wybrała Pani film, a nie np. fotografię, czy inną formę sztuki?

J.S.: Nie wiem. Możliwe, że wiedziałam, że więcej nauczę się w pracy z ludźmi. Taka budowa psychiczna.

W.L.: Jakie ma Pani plany na życie, na kolejny film?

J.S.: Zrobić jeszcze dwa, trzy filmy. Filmy, które chcę zrobić. Uczyć i czekać tej totalnej katastrofy, jaka idzie na nas.


Rozmawiała: Weronika Ladra