12-letnia Wiktoria zmarła po potrąceniu na przejściu. Teraz uratuje życie innych dzieci



Rozpoczął się proces kierowcy, który we wrześniu ubiegłego roku potrącił Wiktorię (12 l.) na przejściu dla pieszych, które było oznakowane. Dziewczynka w wyniku odniesionych ran zmarła. Wiktoria była wzorem dla Amelki, swojej młodszej siostry, a dla nas dużym wsparciem. Oczko w głowie taty. Byliśmy z niej dumni mówiła Katarzyna Tchorzewska, mama dziewczynki.


foto: pizabay

– Z Wiktorią pożegnałam się dwukrotnie. Raz, kiedy lekarze komisyjnie stwierdzili śmierć kliniczną. Później przed pobraniem narządów pojechaliśmy jeszcze raz ją zobaczyć – relacjonowała w sądzie mama Wiktorii, Katarzyna Tchorzewska.



,,Pożegnanie Wiktorii”

W informacji o pogrzebie – ,,Pożegnaniu Wiktorii”, tragicznie zmarłej uczennicy klasy 6c zamieszczonym na internetowej stronie Szkoły Podstawowej nr 43 w Lublinie czytamy:  „Wszyscy, którzy znaliśmy Wiktorię, jesteśmy wdzięczni za jej życie, uśmiech i dobro. Jesteśmy też szczęśliwi, że nasze drogi się spotkały. Pamięć o Niej zachowamy w sercach i roziskrzonych jej ciepłem wspomnieniach”.
,,Tego dnia było inaczej”
Ok. godz.  8.30 26 września 2018 r. Wiktoria Tchorzewska (12 l.) potrącona została przez samochód na przejściu dla pieszych, które było oznakowane przy ul. Poligonowej w Lublinie. Samochód marki Hyundai prowadził Józef B. – zawodowy kierowca. Mężczyzna się nie zatrzymał, pomimo, iż kobieta jadąca drugim pasem, która kierowała fiatem zrobiła to wcześniej. 
– Tego dnia było zupełnie inaczej – mówiła w sądzie mama dziewczynki.


Tragicznego dnia Wiktoria wstała wcześnie rano, szykując się do szkoły. Jej mama w tym czasie karmiła najmłodszą córkę. – Wiktoria położyła się koło nas. Pogłaskała po głowie Kornelię. Powiedziała, że jej siostra ma taką gładką skórę – opowiadała kobieta. Zanim Wiktoria Wyszła z domu poprosiła swoją mamę o uczesanie jej włosów, następnie wyszła do szkoły. Stała na wysepce, na przejściu dla pieszych. Kierująca fiatem kobieta widząc dziewczynkę, która zamierza przejść, zatrzymała samochód.
– Nic nie jechało, tak mi się wydawało. W momencie, jak dziewczynka weszła na pasy, zobaczyłam nadjeżdżający samochód i zamarłam – w taki sposób kobieta opowiadała w sądzie o chwili przed potrąceniem. Kobieta była w samochodzie z koleżanką. – Dziewczynka stała na wysepce. Obie ją widziałyśmy – relacjonowała pasażerka fiata.
– Od tamtego momentu moje życie się zmieniło. Po takich historiach chyba szybko nie dochodzi się do siebie - powiedziała kierująca fiatem kobieta.   
Oślepiało słońce


W sądzie we wtorek Józef B. przeprosił rodzinę dziecka. Mówił, że nie zauważył dziewczynki. Obrońca Józefa B wnioskowała, jako jedyna ze stron o wyłączenie jawności. Sąd do wniosku się nie przychylił, wyraził jednak zgodę na utrwalenie dźwięku i obrazu. 
– Przyznaję się do winy, co do potrącenia – mówił Józef B. Zaprzeczył, że  jechał z prędkością 72 km/h, przekraczając o 22 km/h dozwoloną prędkość. – Jechałem do pracy. Nie spieszyłem się, bo miałem na godzinę 9 – tłumaczył oskarżony.
– Tam jest prosta droga, nie ma żadnych zakrętów. Jadąc 50 km/h, jak twierdzi oskarżony nie ma możliwości, aby nie zahamować – zeznał tata Wiktorii Artur Tchorzewski.
– Oskarżony mówił, iż został oślepiony przez słońce. – Ono wprowadziło mnie w błąd. Odbijało się od jezdni i od samochodów.
Kierująca fiatem potwierdziła, że słońce tego dnia świeciło mocno. – Z tego też powodu jechałam wolno – mówiła kobieta w sądzie. – Poruszałam się z prędkością może ok. 30 km/h – zaznaczyła.
Proces ruszył


Na pierwszej rozprawie we wtorek obrońca Józefa B. w jego imieniu złożyła wniosek o dobrowolne poddanie się karze jednego roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata oraz wpłatę  2 tys. zł na fundusz ofiar wypadków drogowych. Mężczyzna prosił także o nieodbieranie mu prawa jazdy, ponieważ praca kierowcy to jego główne źródło utrzymania. Sąd, pełnomocnik rodziny, prokurator oraz oskarżyciele posiłkowi, którymi są rodzice Wiktorii nie wyrazili zgody. Ruszył proces, a kolejna rozprawa rozpocznie się w lipcu. 
Jej śmierć nie poszła na marne


Po wypadku Wiktoria przytomności już nie odzyskała. Kiedy lekarze komisyjnie orzekli śmierć kliniczną po ponad tygodniu jej pobytu w szpitalu, rodzice dziecka wyrazili zgodę na oddanie narządów do transplantacji. – Szukaliśmy sensu w bezsensie – ze łzami w oczach powiedziała w sądzie mama Wiktorii. – Diagnoza okazała się dla nas okrutna. Dla Wiktorii nie było już żadnych szans. Wtedy pomyśleliśmy o tym, by jej śmierć nie poszła na marne; żeby komuś pomóc. 
Nerki, serce i rogówki dziecka zostały pobrane przez lekarzy. Serce Wiktorii bije dziś w ciele chłopca, który był operowany w klinice w Zabrzu. 


źródło: dziennikwschodni.pl