Pilne – umiera młoda matka!

Mój maleńki synek ma 16 miesięcy, a ja od 2 miesięcy nie widziałam go ani razu… Nie mogę Pawełka wziąć na ręce, poczuć jego zapachu. Przytulić do piersi, kiedy płacze. Pocałować w główkę i szepnąć na ucho, jak bardzo go kocham. Choroba odebrała mi bliskość maleństwa - to co dla matki najważniejsze. Jest to ból większy niż najgorsza nawet chemia...


zdjęcia: siepomaga



Zdjęcie, które widzicie powyżej po lewej stronie, zrobiłam kilka chwil temu. Leżę płasko, na głowie powoli odrastają mi włosy. Miałam kiedyś piękne, długie włosy, teraz niewiele z nich zostało… Nie mogę poruszyć głową, bo miałam właśnie wykonane wkłucie, żeby pobrać płyn mózgowo-lędźwiowy. To właśnie badając ten płyn, lekarze oceniają, jak bardzo ze mną jest źle… Wyglądam kiepsko, fatalnie i wcale nie chcę Wam takiej siebie pokazywać. Nie chcę, żeby cała Polska zobaczyła mnie w tak słabej formie, ale nie mam wyboru. Moje życie zostało wycenione na ponad milion złotych i jeśli chcę to życie uratować, to moja smutna historia musi się rozejść po całym kraju...


Mój malutki synek właściwie nie wie, co to znaczy być przy mamie, bo więcej czasu spędziłam w szpitalu, walcząc o życie, niż z nim. Starsza córeczka powoli zaczyna zapominać, jak to jest, gdy mama czyta bajkę na dobranoc. Moim domem przez ostatnie półtora roku stał się szpital. Ostra białaczka limfoblastyczna zamieniła moje zdrowie w proch i pył. Bez okrutnie drogiego leczenia zamieni też życie w śmierć.


O chorobie dowiedziałam się, gdy byłam w upragnionej drugiej ciąży. Czas, który miał być radosnym oczekiwaniem, zamienił się w dramat. Wszystko się posypało, nastał czas walki o życie. Synka musiałam zostawić zaraz po porodzie... Płakałam z bezsilności, bezradność rozrywała mnie od środka, chemia paliła żyły.

Leczenie miało zająć mi pół roku. Taki był plan, a ja miałam wrócić do swoich dzieci. Niestety mój wróg okazał się silniejszy, niż wszystkim nam się zdawało. Przeszczep, którego tak bardzo się bałam, dawał szansę na zakończenie leczenia, niestety tak się nie stało i po dwóch miesiącach przyszła wznowa. 29 sierpnia - od tego dnia jestem bez przerwy w szpitalu. Walczę ostatkiem sił. Znowu przyjmuję chemię, przyplątało się zapalenie płuc. Najgorsze jednak, że leczenie w Polsce nie jest już w stanie mnie uratować. Jedyna szansa to piekielnie droga terapia CAR - T Cell, dostępna m.in. w Izraelu.


Żeby rozpocząć terapię, muszę zebrać bardzo szybko 250 tys. zł, a całość potrzebnej kwoty to minimum 1,1 mln złotych. Nie mam takich pieniędzy, dlatego jedyne, co mi pozostaje to prosić Was o pomoc. Pawełek ze starszą siostrą Anastazją potrzebują mamy. Mój kochany mąż potrzebuje żony. A ja leżę tu bezradnie na szpitalnym łóżku i nic ode mnie już nie zależy… Na ten oddział śmierć zagląda wyjątkowo często, jeśli nie podejmę leczenia, przyjdzie i po mnie. Nie wiem, jak długo jeszcze wytrzymam…

Anna