Ważna jest iskierka nadziei – Rozmowa z Januszem Świtajem, który w 2007 r. wnioskował o zaprzestanie uporczywej terapii. Dziś obronił dyplom z psychologii


,,Trzeba starać się o każdy dzień, by jak najlepiej go wykorzystać, bo nie wiadomo, co przyniesie. Należy czerpać radość z najdrobniejszych rzeczy i doceniać każdą udzieloną pomoc przez ludzi dobrej woli”.  


W.L.: Jako pierwszy człowiek w Polsce złożył Pan wniosek do sądu o zaprzestanie uporczywej terapii. Wówczas ruszyła Panu z pomocą Anna Dymna. Dziś jest Pan osobą w innym punkcie życiowym, obronił Pan pracę magisterską z psychologii na piątkę,  pomaga Pan również innym osobom, pracując na stażu w szpitalu. Jak wyglądała Pana droga od stanu rozpaczy i beznadziei do momentu, w którym jest Pan dzisiaj? Co zadziało się w Pana emocjach, relacjach, okolicznościach życiowych?


J.Ś.: Po zaskakującej propozycji pracy oraz pomocy ze strony Fundacji Pani Ani, napłynęło bardzo dużo korespondencji od osób z całej Polski, które rozumiały moją decyzję, ale też  przekazywały mi swoje wsparcie. W 2007 roku moja sytuacja życiowa była beznadziejna, dlatego postanowiłem złożyć, jako pierwszy Polak wniosek o „zaprzestanie uporczywej terapii” w chwili, kiedy zabraknie jednego z moich rodziców. Gdyby nie pomoc i wsparcie Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”, prawdopodobnie nigdy bym nie doświadczył takich chwil radości, jakie teraz przeżywam. Fundacja „Mimo Wszystko” oraz wszystkie media i gazety w Polsce zorganizowały zbiórkę funduszy na specjalistyczny, dostosowany do mojej znacznej niepełnosprawności ruchowej, wózek elektryczny z respiratorem. Ten sprzęt w tamtych latach kosztował 200 tys. złotych, więc była to kwota, którą trudno mi było sobie realnie wyobrazić, mając rentę w wysokości około 700 złotych plus dodatek pielęgnacyjny. Do mojej egzystencji ciągle dokładał tato ze swojej emerytury. Nawet w snach nie marzyłem o tym, że kiedyś będę w posiadaniu takiego wózka. Dał mi on możliwość wyjścia na spacer. Kiedy został przywieziony, wytrenowałem swój organizm do siedzenia na nim. Na pierwszy spacer wyszedłem 9 marca 2008 r. i po niespełna piętnastu latach mogłem odetchnąć świeżym powietrzem. 


W.L.: Jak wówczas odbierał Pan zaistniałą sytuację? 

J.Ś.: Byłem zafascynowany nową rzeczywistością i na początku trudno było mi się odnaleźć, prawie wszystko się w moim mieście zmieniło, łącznie z jeżdżącymi na ulicach samochodami i motocyklami. Starałem się korzystać z takich wyjść, gdy tylko było to możliwe. Moja wytrzymałość w pozycji siedzącej na wózku, z miesiąca na miesiąc była dłuższa. Po pewnym czasie potrafiłem wytrzymać 6-7 godzin, a to pozwalało mi na odbywanie coraz bardziej odległych spacerów. Po upływie 1,5 roku dostałem dofinansowanie i zakupiłem swój samochód specjalistyczny. On mi otworzył jeszcze większe możliwości. W międzyczasie rozpocząłem naukę w liceum dla dorosłych, która trwała trzy lata. Gdy ukończyłem liceum oraz zdałem maturę, postanowiłem pójść na wymarzone studia. Oprócz nadrobienia zaległości sprzed straconych 15 lat w kontakcie z ludźmi, możliwości wyjścia z domu, nie chciałem się tylko i wyłącznie na tym skoncentrować, ale również moim marzeniem było zadbać o swój rozwój intelektualny. Dzięki odpowiednim zasobom, mogłem jeździć na uczelnię i w ten sposób wypełnić swój czas. Włożyłem bardzo dużo starań, by kontynuować studia i spełniać wszystkie wymogi, jakie stawiała uczelnia. Teraz cieszę się ze zrealizowanego marzenia – ukończyłem studia i jestem magistrem. A poza tym mogę myśleć o kolejnych planach edukacyjnych, czyli studiach podyplomowych. Każdy etap powracania do aktywności był ważny i prowadził do kolejnego, dzięki temu jestem tam, gdzie jestem. 


W.L.: W jaki sposób można pomagać ludziom, którzy nie chcą żyć lub mają takie momenty, kryzysy? Co możemy zrobić, jako laicy, nieprofesjonaliści w ,,pomaganiu", by dać drugiemu człowiekowi motywację do życia, aby ,,chciało się chcieć"....?

J.Ś.: Ważne jest, aby spróbować pomóc człowiekowi odnaleźć sens jego życia. Należy wspólnie szukać iskierki nadziei, a następnie być kimś, kto słucha, co osoba potrzebująca chce powiedzieć. Warto zapytać ją, czego potrzebuje. Człowiek sam przecież wie najlepiej, co w danej chwili jest mu potrzebne.  

W.L.: Viktor E. Frankl w książce ,,Człowiek w poszukiwaniu sensu" pisze: ,,(...) współczesny człowiek ma za co żyć, ale nie ma po co żyć - ma środki, ale nie ma sensu". W jaki sposób można szukać sensu życia, jeśli człowiek na skutek cierpienia, choroby, ograniczeń lub zranień odczuwa jego brak do tego stopnia, że przestaje mu zależeć na własnym życiu?

J.Ś.: Kilkanaście lat temu miałem okazję przeczytać tę książkę i bardzo mi się spodobała. Starałem się z niej wyciągnąć jak najwięcej dla siebie. W obecnych czasach tak bywa, że ludzie nie potrafią docenić tego, co posiadają, nie zauważają tego, co mają i nie daje im radości związek małżeński, czy rodzina lub dobra praca. Poszukują nowych wrażeń, uzależniają się od używek i narkotyków, niszcząc swoje życie, a tylko niewielu udaje się zreflektować i wrócić na właściwe tory, gdzie kluczem jest docenianie tego, co mają. 


W.L.: Pomaga Pan ludziom, pomimo własnych trudności. Czy czuje się Pan spełniony?
J.Ś.: Znam swoje obecne możliwości i gdybym był bardziej sprawną osobą, to chciałbym w swoim życiu jeszcze więcej osiągnąć. Moje ograniczenia ze względu na całkowitą niepełnosprawność ruchową oraz brak własnego oddechu, stanowią dużą trudność do przezwyciężenia, mimo wielu pomysłów. Pomimo wszystko, czuję się spełniony i zadowolony z tego w jakim jestem miejscu. Chciałbym ten stan utrzymać jak najdłużej, robiąc cały czas małe, ale jednak kroki do przodu. 

W.L.: Czy dobro czasami wraca do Pana?

J.Ś.: Tak, zdarza się, że dobro wraca. 


W.L.: Obronił Pan dyplom z psychologii na piątkę. Czy zamierza Pan pracować w zawodzie psychologa?

J.Ś.: Zamierzam pracować w zawodzie psychologa i niebawem się to stanie, gdy za kilka dni odbiorę dyplom w dziekanacie, a odpis dostarczę do Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”. Mój profil zawodowy zostanie w Fundacji rozszerzony i będę pracował, jako psycholog. 

W.L.: W Pana oczach widzę iskierki radości, których nie było, gdy wnioskował Pan o odłączenie od aparatury podtrzymującej życie. W jaki sposób pomimo cierpienia, którego Pan doświadcza zachowuje Pan pogodę ducha i motywację do pomagania innym?

J.Ś:. Mam w pamięci moje pierwsze lata po wypadku. Wiem, jak wtedy bardzo cierpiałem. Każdy nowy dzień był dla mnie nie do zniesienia z powodu odczuwanych dolegliwości, dokuczliwej spastyczności całego ciała i wielu innych niedogodności. Teraz to cierpienie już nie jest aż tak ogromne pomimo, że ciągle jestem w takim samym stanie niepełnosprawności. Wszczepiona do kręgosłupa w 2008 r. pompa baclofenowa złagodziła napięcia spastyczne. Przez to, że mogę usiąść na wózek, nie przebywam cały czas w pozycji leżącej w łóżku, dzięki temu nie jest tak odczuwalny dyskomfort leżenia. Również przez to, że mam tak dużo zajęć mój umysł nie skupia się na chwilowych, czy stałych dolegliwościach. Koncentruję się na innych rzeczach. To wszystko sprawia, że doceniam swój aktualny stan. Mając te wszystkie możliwości i to, że dzięki nowemu respiratorowi potrafię głośno i wyraźnie mówić oraz posiadam możliwość wyjścia z domu, zaangażowanie się w różne akcje charytatywne, to korzystam z tych możliwości. Staram się też pomóc innym ludziom, którzy są w trudniejszej sytuacji. Każda udzielona skuteczna pomoc daje dużo pozytywnej energii, którą można spożytkować do kolejnych działań. 



W.L.: Jak możemy uczyć się akceptacji życia, w którym istnieje ból, smutek, przemijanie, a czasem chaos który ciężko jest uporządkować? I w jaki sposób możemy uczyć się akceptacji życia z niepełnosprawnością?

J.Ś.: Tak jak mówiłem - ważna jest iskierka nadziei. 

W.L.: Odbywa Pan staż w szpitalu...

J.Ś.: Od połowy lutego jestem na swoim pierwszym stażu zawodowym w Górnośląskim Centrum Rehabilitacyjnym, gdzie przyjeżdżam całkowicie ze swojej dobrej woli, korzystając z doświadczenia innych psychologów, co jest dla mnie bardzo ważne. Każdy student na początku swojej drogi zawodowej poszukuje okazji na uzupełnienie swojej wiedzy teoretycznej, praktycznymi umiejętnościami, więc jestem wdzięczny za to doświadczenie. W ubiegłym roku postanowiłem swój wolny, wakacyjny czas zainwestować w wolontariat. Przyjeżdżałem do pacjentów, przebywających w Onkologicznym Hospicjum Stacjonarnym im. Jana Pawła II w Żorach przez kolejne 4 miesiące. W drugiej połowie października musiałem się skoncentrować na kontynuacji nauki na ostatnim roku moich studiów. Wolontariat w hospicjum również był wyjątkowym i cennym doświadczeniem życiowym. 

W.L.: Jakie ma Pan plany na kolejny etap życia?

J.Ś.: Obecnie kontynuuje staż w Górnośląskim Centrum Rehabilitacyjnym w Reptach Śląskich, koło Tarnowskich Gór, jednak on powoli dobiega końca, więc staram się nawiązywać kontakty z innymi placówkami, poradniami psychologicznymi i szpitalami, w których mógłbym rozpocząć kolejny staż lub pracę na pewnej części etatu, tak, aby spełniać wymagania stawiane przez większość kierunków studiów podyplomowych (posiadanie stałej pracy w zawodzie psychologa i kontakt z pacjentami). Złożyłem swoją aplikację na SWPS w Katowicach i cierpliwie oczekuje na odpowiedź. Od tego zależy, czy mam dalej kontynuować poszukiwania, czy skupiać się na gromadzenia materiałów do rozpoczęcia nauki na nowym kierunku. Nastawiam się na wspieranie osób po ciężkich wypadkach komunikacyjnych, wypadkach losowych, takich jak skoki na główkę, z wysokimi uszkodzeniami kręgosłupa szyjnego, czyli wspieraniu pacjentów znajdujących się w podobnym do mojego stanie niepełnosprawności. Są wakacje, więc chciałbym też odpocząć i odbyć kilka ciekawych podróży, aby nabrać świeżości i siły do kolejnych swoich postanowień i realizacji marzeń. 


W.L.: Co powiedziałby Pan osobom, które znalazły się podobnej sytuacji życiowej, jak Pan w najtrudniejszym momencie przeszłości?

J.Ś.: Trzeba starać się o każdy dzień, by jak najlepiej go wykorzystać, bo nie wiadomo, co przyniesie. Należy czerpać radość z najdrobniejszych rzeczy i doceniać każdą udzieloną pomoc przez ludzi dobrej woli.  

Rozmawiała: Weronika Ladra