Pomocy – troje dzieci czeka na swojego tatę


Luty 2019. To wtedy zmieniło się całe nasze życie. Był piękny zimowy dzień, ferie w pełni. Czekałam z dziećmi na przyjazd męża, który miał do nas dołączyć następnego dnia. Niestety „jutro” nie nadeszło. Sebastian nigdy do nas nie dojechał, a dzieci nie widziały go od tego czasu…


foto: siepomaga


Wyjazd w góry skończył się tragicznie i to nie przez brawurę męża, tylko przez niefortunny upadek na nartach. Sebastian po upadku nie zdołał się zatrzymać na oblodzonym stoku i zsunął się do krawędzi wzniesienia, spadając z wysokości 8 metrów. 



W telefonie, który zadzwonił, usłyszałam – „Upadek z 8 metrów, pęknięta czaszka, prawa strona mózgu całkowicie martwa, złamane wszystkie kręgi szyjne, ryzyko przerwania rdzenia kręgowego, niewydolność oddechowa, złamanie kości ramieniowej i barku. Lepiej, żeby Pani natychmiast przyjechała”.

Sebastian wybrał się na skitour w Tatry z przyjaciółmi. Zawsze był bardzo aktywny. Uprawiał paralotniarstwo, triathlon, kolarstwo, narciarstwo. Był wytrwały i nigdy się nie poddawał. Wszystko robił z ogromną pasją i zaangażowaniem, do każdego startu przygotowując się tak, jakby miał to być najważniejszy wyścig w jego życiu.

Nie wiedział, że ten, tak naprawdę najważniejszy wyścig, dopiero był przed nim i całą naszą rodziną. Smutek, bezsilność, złość... Uczucia się mieszają, myśli też.

Wsiadam w samochód i razem z 12-letnim synem jedziemy do szpitala oddalonego o 460 km. Dziewczynki, 8-letnia Lidzia i 6-letnia Zosia, zostają pod opieką przyjaciół. Gdy przyjeżdżamy na miejsce, lekarze nie pozostawiają nam żadnych złudzeń – powiedzieli, że mąż raczej nie wybudzi się ze śpiączki, że jego stan jest wegetatywny i w najlepszym razie będzie sparaliżowany i bez kontaktu. Pierwsze trzy tygodnie to walka Sebastiana i lekarzy o jego życie, które cały czas było zagrożone. W końcu, po trzech tygodniach pobytu w szpitalu, stan męża ustabilizował się na tyle, że udaje się nam przetransportować go na OIOM do szpitala w Bielsku-Białej, skąd pochodzimy. Lekarze nadal jednak walczą o utrzymanie go przy życiu.

Wreszcie po czterech tygodniach dostajemy pierwsze pozytywne wiadomości – Sebastian sam zaczął oddychać, ruszać prawą nogą i ściskać prawą rękę. Otworzył oczy. Lekarze określają stan Sebastiana jako „przytomny bez kontaktu”. To bardzo ciężki dla nas czas. Chciałabym, aby moje dzieci mogły jeszcze kiedyś porozmawiać z tatą, przytulić się do Niego, pójść z Nim na spacer. Chciałabym, żeby Sebastian mógł uczestniczyć w ich dorastaniu, w ich pierwszych miłościach, rozwiązywaniu ich problemów, poznawaniu przez nich świata, odkrywaniu jego dobrych stron i możliwości, jakie niesie życie. Żeby po prostu był z Nim kontakt.

Tak bardzo chcemy, żeby Sebastian do nas wrócił. Dzieci nie mogą go zobaczyć, są zbyt małe, żeby mogły wejść na OIOM… Rehabilitacja w specjalistycznym ośrodku to szansa dla Sebastiana – prosimy o pomoc!