Zranić marionetkę – Katarzyna Grochola w rozmowie o nowej książce, miłości i życiu



,, (…) było mnóstwo cudownych zdarzeń, małych cudów, niezwykłych ludzi, wspaniałych przyjaciół, przypadkowych spotkań, które odmieniały mój stosunek do świata. Pamiętam jak w trudnym bardzo momencie mojego życia wpadł na mnie pijany człowiek i wrzasnął – nie chodź tą drogą!”


foto: Anka Górajka


W.L.: Jest Pani znaną osobowością w świecie literatury. Otrzymała Pani wiele prestiżowych nagród. Co aktualnie dzieje się w Pani życiu, twórczości?

K.G.: Z nagrodami nie przesadzajmy, choć Asy i Bestsellery Empiku cieszą, bo są nagrodą Czytelników. To oni mnie polubili. W życiu chyba dobrze – mąż mi robi czasem śniadanie do łóżka…A twórczość? Oddałam do wydawnictwa następną książkę – Zranić marionetkę – i czekam…do końca maja będę czekać…


W.L.: Z Pani książek emanuje ciepło, które otula serca czytelników niczym szal w zimne dni. Jest też tęsknota za prawdziwą miłością, pięknem, wrażliwość głównych bohaterów oraz ludzkie wybory, które zawsze prowadzą na ścieżki znaczone cichutko obecnym – uniwersalnym dobrem. Jest spokój i nadzieja. Czy w dzisiejszej rzeczywistości możemy dojrzeć takie obszary, w których odnajdziemy te wartości?

K.G.: W sobie chyba należy najpierw szukać… Ale myślę, że dopóki my staramy się być dobrzy, świat nie będzie gorszy. Mam koło siebie mądrych i życzliwych ludzi, więc też tak staram się patrzyć na rzeczywistość. Ale do anioła mi daleko, niestety…

W.L.: W jaki sposób zmieniają się kobiety w Pani książkach, czy ,,ewoluują”? 

K.G.: To chyba moja 19 książka? Cztery tomy o Judycie były pogodne, ale Trzepot skrzydeł już był o toksycznej miłości i przemocy. Houston bawiło, Przeznaczeni – już poważni. Nie wiem, czy ewoluują, ale są różne. Zranić marionetkę odbiega od wszystkiego, co napisałam dotychczas.


W.L.: W opowiadaniu ze zbioru ,,Podanie o miłość" jest końcowa scena, kiedy umiera jedna z głównych bohaterek – Iwona. Padają z jej ust słowa ,,(...) nie płacz, rzeczy ostateczne i tak dzieją się mimochodem". Co to znaczy w kontekście oporu przed utratą, śmiercią, przemijaniem, próbami zatrzymania miłości, czy przedłużenia młodości?

K.G.: Te rzeczy ostateczne (i nie) przychodzą niespodziewanie, łudzimy się, że to wszystko nas nie dotyczy, śmierć na przykład zawsze spotyka kogo innego, prawda? A kiedy dzieje się coś, czego nie przewidzieliśmy i na co nie mamy wpływu – pierwsze pytanie, które się pojawia brzmi – dlaczego ja? W każdym kontekście, który jest dla nas bolesny. Bo na radość tak nie reagujemy. Po prostu cieszymy się. Im jestem starsza tym mniej wiem. Tym bardziej się dziwię. Ale w tym memento mori – pamiętaj o śmierci – jest nakaz cieszenia się dniem dzisiejszym. Próbuję. I namawiam do tego.

W.L.: ,,Nigdy nie wiadomo, kiedy widzi się kogoś po raz pierwszy...Nic tego nie zapowiada, dopiero potem przeszłość staje się oswojona i na zapas wiadoma..." – pisze Pani w zapowiedzi ,,Przeznaczonych" – magicznej historii o spełnieniu osobistym i wykorzystaniu życiowych szans. Kiedy możemy rozpoznać, że widzimy kogoś po raz pierwszy? Np. kogoś, kogo znamy już wiele lat... Kiedy możemy rozpoznać, że jesteśmy spełnieni i skorzystaliśmy z życiowej szansy? 

K.G.: Och, myślę, że to trudne pytanie. Człowiek mądry odpowiedziałby że każdego dnia korzystamy z tej szansy i szczęście nie polega na spełnieniu – tylko na spełnianiu…Nie na celu, tylko na drodze do celu…

W.L.: Powieść ,,Nigdy w życiu!” odniosła ogromy sukces medialny. Została zekranizowana i przetłumaczona na język niemiecki, rosyjski, bułgarski, czeski, węgierski, litewski, włoski. W przygotowaniu jest też język ormiański. Jak przyjęła Pani sukces? Czy to Panią zmieniło?

K.G.: Ostatnio spotkałam dziennikarkę, która robiła ze mną jeden z pierwszych wywiadów. Siedziałyśmy u mnie przy stole, patrzyła na ogród i powiedziała – urosły drzewa, dom jest większy, a siedzę na tym samym starym fotelu, który wtedy pani też lubiła i mam wrażenie, że nic się nie zmieniło, że pani jest tą samą osobą, tak samo bezpośrednią, jakby nie odniosła pani sukcesu…To mnie oczywiście ucieszyło – ale zmieniłam się – mam samochód i jestem starsza. Wtedy tak bardzo uważałam, żeby mi sodówka nie odpaliła, że się nawet nie ucieszyłam adekwatnie do sukcesu. Dzisiaj się potrafię bardziej ucieszyć.  


W.L.: Czytając niektóre Pani książki, bardzo ujęło mnie wspomniane ciepło, spokój, ale też ich głębia i pozytywny dystans. W jaki sposób takie podejście do życia zrodziło się u Pani? W dzieciństwie? W kolejnych latach? Jakie doświadczenia ukształtowały Katarzynę Grocholę? 

K.G.: Nie mogę pisać o wszystkich, bo niektóre były tak trudne, że nawet nie chcę o nich pamiętać. Ale było mnóstwo cudownych zdarzeń, małych cudów, niezwykłych ludzi, wspaniałych przyjaciół, przypadkowych spotkań, które odmieniały mój stosunek do świata. Pamiętam jak w trudnym bardzo momencie mojego życia wpadł na mnie pijany człowiek i wrzasnął – nie chodź tą drogą! Czy coś w tym stylu. Wróciłam do domu i pomyślałam, że to najmądrzejsze słowa w mojej sytuacji. Idę ciągle tą samą drogą, która prowadzi do przepaści i upieram się, że nagle droga się zmieni. A to nie ta droga! Nie ten kierunek! To złudzenie! A gdzie rzeczywistość? Wiersz jakiś, który wpada mi w ręce – stół ustroiłem na twoje przyjście…po dniach czekania, po dniach w obłędzie, na dnie witania, których nie będzie… Bardzo często trzymałam się iluzji. A to prawda nas wyzwoli.

W.L.: Oblicza miłości w Pani książkach są różne. Czasami skomplikowane, a czasem proste i piękne. Czy mają swoje alter ego w Pani życiu? 

K.G.: Oczywiście. Nie w tak prostym przełożeniu, ale przepuszczam przez siebie każdą postać, każdego psa, każdego zbira i każdego kochanka. Muszę wiedzieć, co czują, co myślą, jacy są…Bo przecież ja też kocham, złoszczę się, uwielbiam, płaczę…

W.L.: W ,,Osobowości Ćmy" mamy obraz kilku przyjaciół, którzy mogą liczyć na siebie w trudnych momentach, nawet takich, jak ciężka choroba i nie uciekają od ciężaru trudności. Mam takie odczucie, że w relacjach międzyludzkich używa się dziś dużo słów. Istnieją komunikatory, Facebook, Twitter. Słyszę jednak opinie, że wiele osób wyłączając internet czuje osamotnienie. Czy istnieje faktycznie taka tendencja wycofania z poświęcenia czegoś więcej dla drugiego człowieka? Czy trudno jest naprawdę na kogoś liczyć? A może skoncentrowani na sobie wymagamy od innych zbyt wiele?

K.G.: Myślę, że w świecie młodszych ludzi tak bywa coraz częściej. Ja od paru dni mam fajbuka i instagram – po 5 latach nieużywania – bo dowiedziałam się z cudzego! – że moja córka jest tak pięknie nagrodzona telekamerą za Osobowość Roku! I dopiero wtedy się zezłościłam – że jestem w tyle. Ale żyję w realności – spotykam się z przyjaciółmi, dzwonimy do siebie, spotykamy się, zamykając pokrywę laptopa jestem mniej samotna. I tego każdemu życzę.

W.L.: Kiedy pisanie pojawiło się w Pani życiu? Czy najpierw było słowo? A może obraz? Emocje? Intuicja? Z jakiej iskry wypłynęła fala twórczości?

K.G.: W moim rodzinnym domu nie było telewizora bardzo długo (bo to było bardzo dawno) tylko książki. Wszędzie. Więc chciałam być pisarką od zawsze. I pamiętam, jak moja mama powiedziała, chcesz pisać to pisz. O czym? Jęknęłam wtedy boleśnie. A moja matka powiedziała wskazując na naszego psa – choćby o nim, ale z jego perspektywy. Nie bardzo rozumiałam co mówi, ale potem padłam na kolana i chodziłam pół dnia z moim psem Kubą na czworakach, jadłam kaszę razem z nim z jego miski – trzeba było widzieć jego zdziwienie! – kładłam się razem z nim pod stołem i tak dalej. I zobaczyłam, że świat z perspektywy mojego psa jest inny! Widzę inne rzeczy, których nie mogę zobaczyć jako człowiek. Wiem jak wygląda stół od spodu! Jak wysoko są okna i twarze ludzi! Jak twarda jest podłoga i że przy kaloryferze grzeją mi się plecy, a w kącie za lampą leżą kłęby sierści, a pod fotelem długopis, którego mama szukała... Drzwi nie można otworzyć, jak zamknięte... 

W.L.: Z jakich źródeł czerpie Pani inspiracje? 

K.G.: Przedwczoraj pięknie w moich dużych szybach odbijało się niebo. Oszukało ptaka, który wpadł na szybę i zabił się. Leżał na przezroczystym tarasie, nie mogłam go dosięgnąć, piękny kos, z pomarańczowym dziobem. Stawałam przy oknie i patrzyłam czy się nie ruszy jednak. Podfruwał do niego raz na jakiś czas inny ptak i odlatywał. Nie chciałam mieć domu, który zabija ptaki. Kiedy wieczorem spojrzałam na taras – był pusty. Odleciał! Stracił przytomność tylko! Nie mógł tam się dostać żaden kot, ani kuna! Odleciał! Czy to nie piękny początek o nadziei? Więc – zewsząd. 

W.L.: Jest Pani przed premierą nowej książki. Czy może Pani zdradzić, choć odrobinę jej tajemnicę? 

K.G.: Właśnie wyjątkowo nie mogę. Ale to opowieść o zemście i miłości. O próbie poradzenia sobie z rzeczywistością… No i zasadniczo to kryminał. Zresztą, czy ja wiem? Wiem, o czym napisałam, ale cała reszta będzie już należeć do czytającego. To on będzie wiedział o czym piszę. Bo to, co poeta miał na myśli… nie bardzo się liczy. Liczy się to, co Czytelnik będzie miał na myśli…

W.L.: W Pani sposobie bycia, twórczości, spojrzeniu widzę pogodę ducha, radość... Czy jest kwestią patrzenia na świat przez śmiejące się oczy? Czy stara się Pani ,,(...) wynajdywać fajne rzeczy, żeby pocieszać swoją duszę"?

K.G.: Bardzo się staram. Właściwie cały czas, od rana do nocy. Liczę światełka dziękujących mi samochodów, dostrzegam życzliwość u innych, staram się być uważna na ludzi… Nie zawsze mi się to udaje, ale przecież w każdym tkwi coś dobrego. Więc lepiej do tych rzeczy przykładać wagę, niż do złych. Nadajemy im większą wartość. Wybór należy zawsze do nas. 


Rozmawiała: Weronika Ladra