Umierająca pacjentka wypuszczona ze szpitala przez lekarza. Czekała w samochodzie na karetkę

Prokuratura regionalna we Wrocławiu zarzuciła lekarzowi błąd w sztuce medycznej, którego skutkiem stało się nieumyślne spowodowanie śmierci poważnie chorej pacjentki. W nocy kobieta trafiła na szpitalny oddział z chorobą serca, która zagrażała jej życiu. Doktor Rafał S. postawił właściwą diagnozę i uznał słusznie, że należy kobietę jak najszybciej przewieźć na kardiologie do innego szpitala. Potem jednak zamiast wezwać przewozową karetkę – powiedział córce kobiety, aby zadzwoniły na pogotowie same, ponieważ tak będzie szybciej. Nie zatrzymał pacjentki w szpitalu. Pozwolił, by wyszła na dwór i oczekiwała na pogotowie w samochodzie córki. Pacjentka niedługo potem zmarła. 


foto: pixabay
 

Zdaniem prokuratury tragedia jest lekarskim błędem. W grudniu 2015 r. w Jaworze na Dolnym Śląsku. Teresa B. i jej córka zgłosiły się do szpitala. Kobieta odczuwała silne bóle w klatce piersiowej. Lekarz, który pełnił dyżur tamtego dnia postawił diagnozę: ,,ostre niedokrwienie mięśnia sercowego”. Kobieta jak najszybciej musiała trafić na kardiologię do Legnicy. I tu ma swój początek historia, którą oceni sąd. 


Telefon na pogotowie

Lekarz Rafał S. poinformował córkę pani Teresy, żeby wykonały telefon na pogotowie i postarały się o transport, ponieważ załatwienie go przez szpital zajmie zbyt dużo czasu. Jak stwierdziła potem prokuratura, Jaworskie Centrum Zdrowia miało w 2015 r. umowę na transport chorych, a w stanie zagrożenia życia na transport z lekarzem. Odpowiedzi na pytanie, dlaczego załatwienie transportu przez szpital, miałoby trwać dłużej, niż wezwanie pogotowia w uzasadnieniu aktu oskarżenia nie znaleźliśmy. 


Na czym polegał błąd lekarski?

Istotny jest jednak fakt, że lekarz pozwolił chorej opuścić szpital. Na tym polegał jego błąd lekarski. Kobieta była w takim stanie, że powinna się ruszać jak najmniej. W aucie córki obie kobiety czekały na przybycie pogotowia. Najpierw u chorej pojawił się ból w nodze, następnie drgawki. Po przyjeździe pogotowia kobieta wymagała reanimacji, którą przeprowadzano 40 minut. Po upływie tego czasu został stwierdzony zgon. Eksperci, którzy oceniali w śledztwie postępowanie lekarza, orzekli, że było ono ,,nierozważne”. Zmiany temperatury otoczenia i poruszanie się pogarszało stan pani Teresy. Jednak biegli ocenili, że nie ma pewności, że życie kobiety zostałoby uratowane, gdyby lekarz postąpił prawidłowo. „Optymalne” - stwierdzili – byłoby wezwanie pogotowia do domu. 


Doktor S. nie przyznaje się do zarzutu. Powiedział w śledztwie, że proponował córce chorej, aby w szpitalu pozostały. To ona się nie zgodziła. Sąd oceni, jak było naprawdę. Za przestępstwo, o które został oskarżony lekarz, grozi do 5 lat pozbawienia wolności.



źródło: gazetawroclawska.pl