23- letnia Justyna walczy z guzem mózgu. Przerwanie leczenia to pewna śmierć


“Jesteśmy w trakcie leczenia ostatniej szansy! Guz mózgu to potwornie trudny przeciwnik, dlatego ta walka jest niebywale ciężka. Gdybyśmy jednak zostały w kraju o żadnej walce nie byłoby mowy. Justyny nie byłoby już z nami. Tutejsza medycyna jest bezradna…”


foto: siepomaga


Dzięki ludziom o wielkich sercach Justyna żyje. W kwietniu poleciała do kliniki w Monterrey w Meksyku – jedynego miejsca, które dało jej nadzieję na ratunek. Guzy w rdzeniu w dużym stopniu zmniejszyły się i jest nadzieja, że całkowicie znikną. Justyna ma podawaną chemię przez tętnicę udową do rdzenia kręgowego i przez zbiornik Ommaya bezpośrednio do głowy, ponieważ szczegółowa diagnostyka pokazała, że i tam jest guz. Niestety – dziś znów sytuacje robi się dramatyczna. Leczenie trzeba kontynuować, ale nie ma już pieniędzy na kolejne cykle. Za klejny cykl trzeba zapłacić do 4 lutego! Rezygnacja będzie oznaczała już tylko jedno – śmierć…

Justyna: Mam 22 lata. Na onkologię trafiłam jako dziecko, a opuściłam ją już jako dorosła osoba. Osiem lat temu wykryto u mnie raka – nowotwór mózgu, złośliwy i nieuleczalny. Pamiętam, że to był dzień pierwszej komunii mojego brata. Nie mogłam wytrzymać z bólu, czułam się tak, jakby moja głowa miała zaraz wybuchnąć. Wszystko, na co patrzyłam, widziałam podwójnie. Jako dziecko bardzo bałam się słuchać o chorobach, a teraz siedziałam w obecności mamy i lekarza i słyszałam, że to rak, że umieram, że w wieku 15 lat moje życie się kończy. Tak samo jak o siebie bałam się o mamę – nigdy nie lubiłam, kiedy płakała, a tamtego dnia cały czas widziałam łzy na jej twarzy.



Mama Justyny: Tego samego dnia, kiedy postawiono diagnozę, dowiedziałam się, że Justysia ma 20% szans na przeżycie, że do tej pory w Polsce było tylko dwoje dzieci z tą diagnozą i żadne z nich nie przeżyło. Próbowałam powstrzymywać łzy przy Justysi, ale kiedy wyobrażałam sobie, że mogłabym ją stracić, same strumieniami płynęły mi po policzkach. Potem tygodniami siedziałam przy jej łóżku i patrzyłam, jak bardzo brutalna jest jej choroba, jak bardzo ją zmienia, ile powoduje bólu i cierpienia.

Justyna: Cały mój dziewczęcy świat runął w jednej chwili. Myślałam, że to sen, z którego zaraz się obudzę. Znałam to uczucie ulgi, które nadchodzi po najokropniejszym koszmarze i chciałam wierzyć, że znów za chwilę je poczuję. Niestety za każdym razem budziłam się tak samo – coraz słabsza, na szpitalnym łóżku i garściami włosów na poduszce. Potem patrzyłam w lustro i nie potrafiłam poznać sama siebie. Po kilku miesiącach przeszłam pierwszą operację usunięcia guza. Kilkanaście dni byłam w śpiączce. Obudziłam się. Pamiętam, że przed operacją obiecałam to mamie. Nie mogłam mówić, ani chodzić, do dzisiaj widzę podwójnie. Z dnia na dzień stałam się niepełnosprawna...

Mama Justyny: Widziałam własne dziecko, które nie ma siły wstać z łóżka. Tak bardzo bałam się, że kiedyś przyjadę do szpitala, a jej już nie będzie. Dlatego w szpitalu spędzałam jak najwięcej czasu. Na onkologii przeżywałam piekło, bo widok Justysi w takim stanie był najgorszą torturą. Któregoś dnia lekarz powiedział mi, że już nie ma nadziei, że mam pogodzić się z tym, że Justysia odejdzie. A ona tak bardzo przecież chciała żyć.

Justyna: Byłam w tragicznym stanie, ale cały czas powtarzałam, że nie chcę umierać. I chyba faktycznie uwierzyłam w to, że mam szansę wygrać. W końcu mój stan zaczął się poprawiać. Tak spędziłam trzy lata – trzy lata w przekonaniu, że wygrywam ja, nie rak.

Mama Justyny: Któregoś dnia zauważyłam, że Justynce bardzo drżą ręce. Pojechałyśmy do szpitala i usłyszałyśmy to, czego najbardziej nie chciałyśmy usłyszeć. Przerzuty do rdzenia kręgowego! Znów chemia, znów radioterapia. Nasza historia zatoczyła koło. Rak wrócił silniejszy. Guzy w rdzeniu powiększały się, a chemia przestała działać. Jak dziś pamiętam słowa lekarza – “Proszę jej dać umrzeć…”.

Justyna: Przez guzy, które naciskają na rdzeń przestałam chodzić. Dziś jestem sparaliżowana od pasa w dół. W Polsce zaproponowano mi ostatnią chemioterapię, która miała zatrzymać rozrost nowotworu. Przyjęłam ją – nie pomogła. Przez siedem lat poznałam najstraszniejsze rzeczy, które rak może wyrządzić człowiekowi. Straciłam część swojej młodości, nigdy nie odzyskam dawnego wyglądu i dawnej sprawność, ale nie mogę umrzeć! Chcę żyć – dla siebie i dla mamy!

Mama Justyny: W Polsce i w Europie nikt nie był w stanie pomóc. Wszystkie możliwości leczenia zostały wyczerpane... Ostatnią nadzieję otrzymałyśmy w klinice w Monterrey. Mówiąc te słowa, mam w głowie jedno zdanie, które usłyszałam od córki. “Mamo, jeśli dasz radę, poleć tam ze mną…”. Obiecałam sobie i jej, że zrobię wszystko, by tak było.

Dzięki pomocy Darczyńców w kwietniu Justyna rozpoczęła leczenie w klinice w Meksyku. Dzięki temu wciąż żyje. Jest bardzo ciężko, ale leczenie działa, dlatego trzeba je kontynuować!

Oprócz raka jest jeszcze jeden przeciwnik – upływający czas. Do 4 lutego musimy zapłacić za cykl chemioterapii, na który nie mamy już pieniędzy. Potem za kolejne… Boimy się myśleć o tym, co będzie, jeżeli nie zdążymy. Rak przecież nie poczeka, nie da więcej czasu.

Nie wyobrażam sobie, że moje dziecko miałoby umrzeć przede mną, dlatego jako matka błagam Cię o pomoc dla Justyny! Ten cud może się wydarzyć tylko z Twoją pomocą...