Dzieciobójczyni z Lubina. Szokująca zbrodnia


Policjanci z lubińskiej jednostki zostali wezwani na ulicę Cedrową w Lubinie (woj. dolnośląskie) do pomocy pracownikom MOPS. Ze zgłoszenia wynikało, że w mieszkaniu znajduje się kobieta wraz z dwójką swoich dzieci. Miała się ona dziwnie zachowywać. Dzień wcześniej u kobiety było pogotowie. Zalecono konsultację psychiatryczną.


foto: screen wideo

Na miejscu był również pan Wojtek, partner Natalii W., który wraz z nią wynajmował to mieszkanie. Mężczyzna wezwał ślusarza, żeby rozwiercił zamki. Nie mógł bowiem otworzyć drzwi. 


Najprawdopodobniej w momencie gdy ślusarz próbował otworzyć drzwi matka podjęła decyzję, że zabije swoje dzieci i siebie. Gdy mężczyzna zrobił krótką przerwę w wierceniu, wtedy z mieszkania było słychać przeraźliwy płacz dziecka. Następnie, słychać było uderzenie od środka w drzwi wejściowe, po czym nastała cisza. 

Gdy wreszcie udało się otworzyć drzwi w przedpokoju znaleziono zakrwawioną 33. latkę. Kobieta miała rany kłute szyi, brzucha i podcięty lewy nadgarstek. Gdy odzyskała przytomność powiedziała do policjanta: „To jego wina”. Po czym zamknęła oczy. 
Dzieci leżały na tapczanie w kałuży krwi. Jeden z policjantów natychmiast zaczął udzielać im pomocy. Jednak 3. miesięczna Laura już nie żyła. Jej siostra, 12. letnia Emilka, była cała pocięta nożem. Było widać, że próbowała się bronić. Dziewczynka została przewieziona przez pogotowie do szpitala. 
Niestety, zmarła. 

Dzień przed tragedią, Natalia W. poprosiła SMS-em dawnego kolegę z technikum o pomoc w transporcie do Lubania. Chciała zamieszkać tam z babcią.
Mężczyzna jednak zbyt późno odczytał wiadomość. Odezwał się do kobiety dzień później, ale nie otrzymał już odpowiedzi. O tragedii, która się rozegrała, dowiedział się z mediów. 
Pan Łukasz, jeszcze wcześniej przed dniem, w którym przyszedł do niego SMS od 33. latki, otrzymał od niej wiadomość na komunikatorze internetowym. Kobieta prosiła go o pomoc. Napisała do niego, że Wojciech, jej partner, znęcał się nad nią i nad jej starszą córką psychicznie. Groził, że odbierze jej Laurę, której był biologicznym ojcem. Emilka była córką innego mężczyzny.

Poinformował później, że gdy rozmawiał z nią przez telefon byłą ona wzburzona, ale nie sprawiała wrażenia niezrównoważonej, bądź też chorej psychicznie. 

Trzy dni przed zabójstwem własnych dzieci Natalia W. rozmawiała przez telefon ze swoją babcią Lucyną. To właśnie ona wychowywała wnuczkę, gdyż matka kobiety była chora na schizofrenię. 
Błagała babcię, żeby jak najszybciej przyjechała. Powiedziała, że umiera, że nie daje rady, nie ma siły i tylko jej ufa. Kobieta przyjechała do niej. Zauważyła wtedy dziwne zachowanie wnuczki, która kazała jej się we wszystkim słuchać, spać jej i dzieciom ze sobą w jednym pokoju, gdy jej partner był w domu. Natalia wyłączała jej telewizor i zabroniła korzystać z telefonu, gdyż ten był „na nasłuchu”. Mówiła także, że Wojciech podtruwał jej mleko. 33. latka gubiła się w tym co robi. Potrafiła bez słowa chodzić w kółko po pokoju. 
Pani Lucyna wezwała pogotowie. Stwierdziła, że wnuczka ma objawy choroby psychicznej. Być może sytuacja potoczyłaby się inaczej, gdyby kobieta została wtedy zabrana do szpitala. 

33. latka nigdy nie wspominała, że mogłaby skrzywdzić własne dzieci. Mówiła, że sama chce umrzeć, a dzieci nie odda ich ojcom, że lepiej będzie jeśli dziewczynki trafią do domu dziecka.
Babcia zeznała, że nigdy nie widziała u wnuczki objawów choroby psychicznej, że ta dziwnie zaczęła zachowywać się od połowy ciąży z młodszą córeczką. 

Sąsiedzi pary nigdy nie zauważyli, żeby w rodzinie działo się coś złego. Dopiero w ostatnich dniach przed zbrodnią zaczęli słyszeć podniesiony głos Natalii W. Nie podejrzewali jednak, że może dojść do takiej tragedii. 

Partner 33. latki zeznał, że kobieta nie brała żadnych leków. Dodał, że ta zaczęła się jednak dziwnie zachowywać. Nie akceptowała kontaktów z Oliwią, jego córką z pierwszego małżeństwa oraz wmawiała mu romanse. Zabraniała także kontaktów z rodziną. Schudła, zaczęła mówić o podsłuchach i o tym, że ktoś ich kontroluje. 

W dniu tragedii mężczyzna wrócił do mieszkania z nocnej zmiany w kopalni. Wtedy Natalia otworzyła drzwi i powiedziała do niego, że ma wyjść i nie wracać, że to koniec ich związku. W pewnym momencie kobieta wzięła do ręki nóż i zaczęła krzyczeć: „Wypie***aj”. Mężczyzna posłuchał, ale powiedział, że gdy wróci, to Natalia ma być już spakowana i wynosić się z mieszkania.

Wojciech poszedł do swoich rodziców. Po jakimś czasie przyszła tam babcia jego partnerki. Powiedziała, że Natalia wyrzuciła ją z domu. Użyła przy tym tak dużej siły, że ta odbiła się od drzwi sąsiadów. Wnuczka miała krzyczeć do niej: „Ciebie też zmanipulowali”. Pan Wojciech stwierdził, że coś jest nie tak i postanowił wrócić do mieszkania. Przez dwie godziny usiłował wejść do środka, a w końcu wezwał na pomoc służby. 
Nie podejrzewał, że jego partnerka może coś zrobić dzieciom, kochała je przecież. 

„Jestem w szpitalu, bo popełniłam przestępstwo. Zabiłam dzieci, a potem chciałam popełnić samobójstwo. Nie widziałam wyjścia z sytuacji, w której się znalazłam, a teraz widzę różne wyjścia. Wystarczyłoby odejść, wyjść z domu, z tego związku” - mówiła Natalia płacząc w czasie pierwszego wywiadu psychiatrycznego. 

Zeznała, że Wojciech zaczął się do niej źle odnosić. Faworyzował swoją córkę z pierwszego małżeństwa. Kobieta czuła się w związku jak więzień. Odseparowana od znajomych i rodziny. Czuła się wyśmiewana i poniżana. Zeznała, że wszystko się zbierało i kumulowało. 

Biegli wykluczyli upośledzenie umysłowe Natalii W. Nie byli jednak w stanie jednoznacznie wypowiedzieć się odnośnie poczytalności podejrzanej w chwili popełniania czynu. Zalecono obserwację sądowo-psychiatryczną ze względu na niespójność jej zachowań. W czasie jej trwania, nie wykryto chorób psychicznych. Stwierdzono, że Natalia W. jest poczytalna. 

W czasie obserwacji psychiatrycznej kobieta nie wydawała się być tak skruszona jak wcześniej podczas mów końcowych, gdy cały czas płakała i zapewniała, że chciałaby cofnąć czas i że przez to co zrobiła „każdego dnia umiera na nowo”.
„Oglądała telewizję, rozmawiała, żartowała, czytała prasę. Po około tygodniu zaczęły się pojawiać wypowiedzi pretensjonalnym tonem, np. ‘nie wiem, co niektóre pacjentki tak mi się przyglądają, jakbym nie wiem, co zrobiła’. Widząc reakcje personelu, po chwili reflektowała się i chwilowo demonstrowała przygnębienie, płacz” - można przeczytać w opinii. 
Personelowi powiedziała też: „Ksiądz mi wybaczył, co zrobiłam i sobie też wybaczyłam”.  Wspominała w rozmowach kontrolnych, że gdy wyjdzie, ponownie chce ułożyć sobie życie. 
Do innych osadzonych odnosiła się z wyższością. Potrafiła grozić, że „zabiła dwie osoby z najbliższej rodziny”, więc kogoś też to może spotkać, jeśli się jej narazi. Później zrzucała winę na otoczenie i stawiała siebie w roli ofiary. W rozmowach z lekarzami wykazywała zapędy egocentryczne i narcystyczne. „Podejrzana jest osobą dominującą, zaborczą, nieustępliwą, dąży do kontrolowania i podporządkowania sobie innych (zwłaszcza partnera)” - napisali biegli w opinii. W chwilach złości była zdolna do agresji. Zdarzyło jej się nawet podnieść rękę na córkę. Emilia skarżyła się tacie, że „z mamą jest coś nie tak”, ale nie chce się leczyć. 
Biegli zauważyli, że kobieta źle sobie radziła z szarą codziennością. Od partnera wymagała romantyzmu, a być może nawet oświadczyn. Narastała w niej frustracja i kumulowała się złość. Reagowała podejrzliwością. W rozmowie z byłym mężem powiedziała, że „prędzej ją zamkną, niż odda Laurę Wojtkowi”. 
Biegli wykluczyli zbrodnię w afekcie. 
„Działanie podejrzanej interpretować można jako odreagowanie emocji gniewu i złości. Zachowanie to miało postać agresji, pierwotnie wygenerowanej do osoby partnera, a przeniesionej na dzieci. Niewykluczone, że było to mniej lub bardziej świadome działanie o charakterze odwetowym wymierzone w osobę partnera” - uznali.

Natalii W. grozi kara dożywotniego pozbawienia wolności. Jeszcze przed końcem tego roku ma zapaść wyrok.

Renata Zalewska-Ociepa
źródło: Fakt