Lekarze dają jej kilka tygodni życia. Dzieci błagają "Mamusiu, nie odchodź"



Nie pamiętam już, jak to jest, żyć bez Ani. Boję się tylko jednego – że niedługo będę musiał się tego nauczyć… Lekarze dają jej kilka tygodni życia. Nie mogę bezczynnie patrzeć, jak ona umiera, jak zostawia mnie i nasze dzieci. Franek i Wiktoria nie opuszczają jej na krok. Wierzą, że uda się zebrać pieniądze, że mama przeżyje. Ja też w to wierzę. Leczenie, na które zbieramy, to nasza jedyna i ostatnia szansa. Będę błagać każdego o pomoc, spróbuję wszystkiego, byle ją uratować… Życie najważniejszej dla mnie osoby, mamy moich dzieci, jest w Twoich rękach!


zdjęcie: siepomaga



Suma na zielonym pasku przeraża. Żeby rozpocząć leczenie, potrzebujemy jednak znacznie mniej… Jakieś 150 tysięcy złotych. Musimy je mieć już, teraz… Ania słabnie. Gaśnie. Mamy mało czasu? Nie – my nie mamy go wcale! Ania już nie chodzi. Wciąż chce jej się spać. Boję się tego – lekarz powiedział mi, że tak właśnie odejdzie, że zaśnie i już się nie obudzi. Codziennie, gdy się budzę, sprawdzam, czy Ania jeszcze oddycha. Tylko to się dla mnie liczy. Jestem z nią w dzień i w nocy. Ania wciąż mówi, kontaktuje. Boi się, że nie zdążymy. Ja też. Nigdy w życiu się tak nie bałem.
Do niedawna byliśmy tylko w czwórkę – Ania, ja, Wiktoria, Franek. Teraz jest jeszcze ten piąty, który chce wszystko zniszczyć – rak… Gdyby ktoś kilka miesięcy powiedział mi, że Ania będzie umierać, że będę rozpaczliwie walczyć o jej życie, że będzie ta zbiórka – nie uwierzyłbym. Uznałbym to za jakiś okrutny wymysł. Byliśmy młodzi, zdrowi, mieliśmy marzenia, plany… I piękną codzienność czteroosobowej rodziny. To wszystko zabrał nam rak. Najpierw pojawił się ból szyi, potem - głowy. Ania wiła się z bólu, nie mogła spać, płakała, mówiła, że migrena przy tym to nic… Żadne tabletki nie pomagały. Zawiozłem ją do szpitala, na oddział neurologii. Zostawili ją na kilka dni, zrobili parę badań… W tym prześwietlenie płuc. Tam coś znaleźli. Na płucu był guz o wielkości 3x8 centymetrów…

Wtedy po raz pierwszy padło słowo nowotwór.
To był dla nas szok. Ania nigdy nie miała problemów z oddychaniem, nie paliła papierosów… Był początek maja. Potem kolejny szpital, kolejne tomografie. Poszukiwanie właściwej diagnozy trwało długo, zbyt długo… Lekarze nie byli pewni, co niszczy moją Anię. Nie byli pewni, czy to rak. Trzymaliśmy się kurczowo tej myśli, tej nadziei – że to nowotwór łagodny albo coś innego, może borelioza? Potem był kolejny szpital, tym razem w Warszawie - gdy pojechaliśmy do rodziny, Ania z bólu prawie chodziła po ścianach… Lekarze zaczęli przebąkiwać, że coś jest na mózgu, na kościach… Wyniki wciąż były niejednoznaczne. Jedne badania pokazywały, że nie ma komórek nowotworowych. Z bronchoskopii natomiast wyszło, że to inwazyjny gruczolak tapetujący płuca, złośliwy nowotwór…
Dopiero w lipcu, gdy Ania trafiła na oddział onkologii szpitala na Ursynowie, diagnoza się potwierdziła. Lekarz wezwał mnie na rozmowę. Powiedział, że są przerzuty do wątroby, kości, mózgu. Że są zajęte opony mózgowe… Że nie mogą zaproponować nic oprócz radioterapii. Nogi mi się ugięły, świat usunął się spod nóg, zrobiło się ciemno i bardzo cicho. Zapytałem go tylko o jedno - ile czasu. Odpowiedział, że kilka, może kilkanaście tygodni…
To był strzał w serce. Ból, jakiego nie czułem jeszcze nigdy. Rozpłakałem się jak dziecko. Dzieci też płakały, przed nimi nic nie da się ukryć. Zresztą ciężko byłoby ukryć raka, tego, jak mama wygląda, tego, jak bardzo jest słaba po sterydach i naświetleniach… Zrezygnowałem z pracy, jestem przy Ani i dzieciach cały czas. Ania sama nie jest w stanie nawet iść do toalety…

W Polsce lekarze mówią, że im przykro, że nic już nie można zrobić… Ania jest skazana na śmierć. Mam się poddać i patrzeć, jak umiera? Nigdy - to nie wchodzi w grę, jeśli się kocha! Zacząłem szukać pomocy. Rozmowy z innymi chorymi, telefony, Internet… Pokierowano mnie do kliniki w Houston, gdzie raka płuc i mózgu leczy polski lekarz – doktor Burzyński. Po szczegółowych badaniach genetycznych w instytucie ONKODNA dobiera terapię indywidualnie do pacjenta. Po długiej rozmowie klinika stwierdziła, że jest w stanie pomóc Ani, zaprosiła nas na leczenie. Prawdopodobnie zastosują leczenie celowane w połączeniu z immunoterapią… Spędzimy tam miesiąc, a potem będziemy kontynuować leczenie w Polsce pod opieką onkologa. Musimy jechać tam teraz, natychmiast, bo Ania jest już bardzo słaba. Przeszkodą są tylko pieniądze. Kamilowi, innemu pacjentowi tej kliniki, chłopakowi z guzem mózgu, dawano najwyżej miesiąc życia… Dzięki leczeniu w Houston żył jeszcze 4 lata. Boże, ile ja oddałbym za to, żeby Ania żyła jeszcze choć 4 lata… Żeby nasze dzieci podrosły, żeby mogły jeszcze być z mamą, żeby nie straciły jej teraz…
Żeby ratować Anię, pójdę do nieba, do piekła, wszędzie… Zrobię wszystko, byle by przeżyła kolejny dzień, byle była ze mną i z dziećmi. Muszę to zrobić, inaczej nigdy nie spojrzę w oczy Frankowi i Wikusi… Proszę, bądź z nami, zlituj się i podaruj nam szansę na życie Ani. Bez Ciebie jej nie mamy. Boję się o nią, ale teraz bardziej boję się jednego – że nie zdążymy.


loading...