Teraz zbiera na ratunek dla syna, kiedyś podłączył Polskę do Internetu.

Znowu tu jestem - w szpitalu, odosobniony, bo każdy kontakt z bakteriami jest dla mnie potencjalnie śmiertelny. Białaczka wróciła, a wraz z nią cały koszmar walki o życie. Choć dziś jestem dojrzałym człowiekiem, boję się tak samo jak wtedy, gdy rak przyszedł po raz pierwszy… I tak samo jak wtedy nie chcę umierać! Teraz jednak moje szanse są mniejsze, a jedynym ratunkiem jest przeszczep i terapia niezwykle drogim lekiem - Blincyto. To moja jedyna szansa... Proszę, pomóż mi przeżyć!

Dominik

zdjęcie: siepomaga


Chcielibyśmy Wam opowiedzieć historię naszego syna i bardzo prosić o pomoc dla niego, bo nasze dziecko umiera… Jest już dorosły, ale przecież dla nas dzieckiem będzie już zawsze. Rodzic walczy do ostatniej kropli krwi, musi pokonać opór, często wstyd i nieśmiałość. Jednak dzisiaj to właśnie Wy jesteście naszą jedyną nadzieją, jedyną nadzieją Dominika…

Był rok 2006, gdy białaczka przyszła po raz pierwszy. Życie Dominika właśnie nabierało rozpędu - młody, ambitny, z głową pełną planów i marzeń. Brał życie pełnymi garściami, jakby gdzieś pod skórą czuł, że jest ono takie kruche…

Dominik miał nieco ponad 20 lat, studiował, uprawiał mnóstwo sportów. Kończył właśnie III rok studiów, nadeszła letnia sesja egzaminacyjna. Zarywane noce, stres i nagle pojawiły się u niego dziwne objawy. Gwałtowne osłabienie, zawroty głowy… Nie chciał jechać do lekarza, właściwie go do tego zmusiliśmy. Po pobraniu krwi do badań pojechał na ostatni egzamin, a ja - jego tata - do pracy. Odebrałem wyniki następnego dnia. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom - wszystkie dopuszczalne wartości przekroczone! Szybko zajrzałem do internetu by dowiedzieć się, co to oznacza. Wszędzie pisali o ostrej białaczce limfoblastycznej…

Pobiegłem do syna i jak najszybciej pojechaliśmy do lekarza. Niestety, obawy okazały się prawdą, diagnoza była bezlitosna… Z dnia na dzień Dominik zmienił szczęśliwe życie na zamknięty oddział hematologiczny. Wiedzieliśmy już, że czeka nas wielomiesięczna walka z nowotworem krwi...

Nie mogliśmy uwierzyć, Dominik chyba też na początku nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo jest źle… Przecież był taki szczęśliwy, tyle jeszcze czekało go w życiu! Nagle wszystkie plany runęły w gruzach. Lekarze nie pozostawiali wątpliwości, że wyniki są bardzo złe: 96 % zajętości krwi przez blasty. Gdy pytaliśmy, jakie szanse ma nasz syn, powiedziano nam - maksymalnie 20%. Cios prosto w serce, ale nie mogliśmy się załamać. Wyruszyliśmy w długą i trudną drogę, nie było powrotu.

Po każdym kolejnym cyklu chemii, po każdych kolejny badaniach były pytania i trudne decyzje do podjęcia. Białaczka jednak nie pozostawiała wiele do wyboru… Dominik przerwał studia, nie pytał już, kiedy będzie mógł je wznowić. Odwołał wyjazd w ramach programu Erasmus. Teraz były ważniejsze rzeczy - walka o życie.

Dwa lata - tyle trwało leczenie. Najpierw trzy miesiące w zamknięciu na szpitalnym oddziale, potem naświetlania głowy, chemioterapia. Gdy Dominik poczuł się lepiej, starał się żyć jak najbardziej normalnie, nadrobić tygodnie, które ukradła mu choroba. Jeździł na nartach, pływał. Wznowił studia i zdecydował, że będzie się uczył za granicą. Baliśmy się o niego, ale wiedziliśmy, że to dla niego bardzo ważne. I tak udało mu się przezwyciężyć chorobę!

Przyszła codzienność, o którą tak długo się staraliśmy - spokój, szczęście, korzystanie z życia. Syn podjął pracę w zawodzie, jednak nie było lekko. Niestety, ciągle za mało jest zrozumienia, tolerancji, docenienia działań osoby, która znajduje się w stanie remisji białaczki… Mimo wszystko wierzyliśmy, że najgorsze za nami, że będzie już tylko lepiej! Ale los postanowił kolejny raz wystawić nas na ciężką próbę…

Koniec czerwca tego roku, równo 12 lat po pierwszej diagnozie. Przez ostry ból brzucha Dominik trafił na SOR. Morfologia wyszła dobrze, dopiero po dokładnych badaniach na hematologii okazało się, że przyszło to, czego baliśmy się przez ostatnie lata - wznowa!

Szpik zajęty z 35%, komórki nowotworowe w rdzeniu. Znowu oddział zamknięty, znowu ból i dni, które wloką się jak tygodnie. Dominik miał świadomość, co go czeka. Wiedział, że znowu przyszedł czas cierpienia. Od trzech tygodni syn przyjmuje ciężką chemioterapię.Przed nim jeszcze miesiąc w izolatce. Nie możemy go odwiedzić, zobaczyć choćby przez szybę… Pozostaje nam tylko telefon. Walka trwa, jednak tym razem, aby wygrać, konieczny jest także przeszczep szpiku kostnego i terapia drogim, nierefundowanym lekiem nowej generacji - Blincyto (blinatumomab). Potrzebne są trzy cykle. Pierwszy już na początku września, kosztuje aż 330 tysięcy zł! NFZ nie refunduje terapii w żadnym procencie, a naszej rodziny po prostu na to nie stać...

Białaczka jest okrutna, podstępna i bezwzględna. Gdy Dominik szedł kolejny raz do szpitala, powiedział, że czuje się trochę jak współczesny powstaniec. Wie, że walka będzie trudna, ale nie zamierza się poddawać. Jest uparty, pełen determinacji. Nie da się tak łatwo chorobie! Nie możemy do siebie dopuścić myśli, że nowotwór nam go odbierze...

Zwracamy się więc z rozpaczliwą prośbą o wsparcie naszego syna w tej trudnej walce o życie, zdrowie i marzenia. Wierzymy, że z Waszym wsparciem, razem z lekarzami, personelem medycznym i wszystkimi, którzy ofiarnie oddają swoją krew i szpik Dominik pokona chorobę, będzie mógł pracować dla innych i realizować swoje marzenia, że przeżyje…

Grażyna i Tadeusz Węgrzynowscy, rodzice Dominika

loading...