UDOSTĘPNIJ: Śmierć w ramionach matki albo operacja warta fortunę

Jeśli Oliwka nie wyjedzie – umrze, nikt tego już nie ukrywa. Jej serce jest w tej chwili na granicy. Matki wchodzą do pokojów dzieci patrzeć czy śpią, ja ze łzami w oczach wchodzę sprawdzać, czy moje dziecko jeszcze żyje...
Przy wadzie serca takiej jak ta Oliwii, życie uratować potrafią tylko dwie osoby na świecie. Profesor Adriano Carotti z Rzymu i prof. Frank L. Hanley z Lucile Packard Children’s Hospital w Stanford USA.
zdjęcie: siepomaga


Do tych dwóch lekarzy jężdżą dzieci, którym już nikt nie potrafi pomóc. Często wracają zdrowe jak Emil i Julka,  którzy byli operowani w Stanach Zjednoczonych u profesora Hanleya. Jednak Oliwka nie miała tyle szczęścia. Dwa lata temu błagałam Was, by moja córeczka dostała tę szansę w Rzymie. Wtedy serce Oliwki było zagadką, którą zespół profesora Carotti  podjął się naprawić. Życie mojej córeczki ocalono, ale z powodu nadciśnienia płucnego nie udało się naprawić serca w Rzymie. Tyle nadziei i tyle łez, i nadal wielka niewiadoma...
Pamiętam, jak tuliłam Oliwkę przed operacją, bałam się, że ściskam ją zbyt mocno, ale nie umiałam inaczej. Mogłam jej nigdy nie zobaczyć, to najgorsza chwila w moim życiu. Chcę ją mieć przy sobie, z chorym sercem, taką, jaka jest, ale niech żyje, niech będzie ze mną! Z tamtej chwili mam jedno zamazane zdjęcie, na którym ściskam Oliwię. Wkrótce zniknęła mi z oczu za wielkimi białymi drzwiami. Nikt nie mówił o szansach – kazali czekać... Nie umiałam czekać, unosiłam się gdzieś myślami, nie docierało nic...

W końcu światło, po 12 godzinach transu, otwarte drzwi sali operacyjnej, spokojna twarz Profesora i zdanie – zaklęcie – "Zrobiłem wszystko, co zaplanowałem, najbliższe doby będą decydujące." Nie było wtedy siły, która potrafiłaby powstrzymać moje szczęście, ale zaraz przyszedł moment, który równie szybko je zniszczył. Siedziałam przy łóżku, patrzyłam tylko na nią, z tym dziwnym uczuciem, kiedy mruganie powiek jest zmarnowanym czasem. Modliłam się o nią i o jej małe, połatane serduszko, od którego zależało przecież wszystko. Nie wiem, gdzie trafiły mDrugi raz w ciągu doby oddałam ją w ręce ludzi, którzy ocalili jej życie. Takie małe dzieci ufają tylko mamie. Nigdy nie zapomnę strachu w jej oczach. Gdybym mogła jej oddać swoje serce, zrobiłabym to bez wahania… 


Znów trzymałam jej rączkę – zwycięstwo w cieniu katastrofy – znów razem, ale ona z dziurą w sercu, specjalnym otworem, który pozwala jej żyć. Rzadko się zdarza, że dzieci wracające po operacji z Rzymu mają niezamkniętą dziurkę w sercu – Oliwka niestety należy do tych dzieci...
Kilka dni po drugiej operacji podjęto próbę wybudzania – bezskuteczną, bo nie reagowała...

Nie byłam gotowa na najgorsze, aż tyle siły nie miałam. Oliwka nie wodziła oczami za światłem, nie ruszała rączkami, nóżkami, nie reagowała na głos. Najgorsze co mogło się stać – wylew i niedotlenienie! Koniec?
Nikt nie potrafił mi powiedzieć, co się stanie, czy przeżyje, czy będzie widziała, słyszała, mówiła… Nie wiem, czy wtedy straciłam nadzieje, czy doszłam do pierwszego w życiu muru. Dwie niewyobrażalnie ciężkie operacje serca i na koniec uszkodzony mózg? Za wiele...
EEG głowy, rezonans i wyniki – nie jest tak źle – szczęście w nieszczęściu, bo wylew objął cały mózg, a nie jego cześć. Jeśli krew się wchłonie, Oliwka do mnie wróci. Znów powraca pytanie – ile razy można tracić jedno dziecko i odzyskiwać je na nowo? 

2 miesiące byłyśmy w Rzymie, z czego miesiąc na OIOM-ie. Wróciłyśmy do domu razem, niestety nie z w pełni skorygowaną wadą i ze świadomością, że przed Oliwką kolejna operacja, której mogłoby nie być, gdyby poradziła sobie z naprawionym serduszkiem po pierwszym zabiegu. Straciłyśmy być może największą szansę, Oliwia przeszła operację, której ciężaru nie uniosła, do tego ten wylew. Z Rzymu dzieci wracają zdrowe, a rodzice szczęśliwi – ja dziękowałam, że w ogóle wracamy razem…

czytaj dalej>>>