Marcin Janos Krawczyk: ,,Moim celem jest pokazanie prawdy bez naciągania i zabiegów filmowych”

 Jagoda Ladra, dziennikarka

Moim celem jest pokazanie prawdy bez naciągania i zabiegów filmowych


zdjęcie: Karolla photoshoots


J.L.: Jest Pan znanym i cenionym aktorem filmowym oraz teatralnym, reżyserem filmów dokumentalnych, które znajdują uznanie w Polsce i na świecie. Również w sporcie i w tańcu odnosił Pan sukcesy. Dlaczego wybrał Pan reżyserię filmów dokumentalnych? Jak pojawiło się zainteresowanie tą szczególną formą artystycznej wypowiedzi?

M.J.K.: Jako dziecko marzyłem, żeby zostać aktorem i zrealizowałem swój cel. Nieco później pojawiło się zainteresowanie reżyserią. Czułem, że chcę wyrażać sobą więcej. Będąc już w szkole teatralnej jeździłem na różnego rodzaju kursy, żeby móc w przyszłości rozwijać tę profesję. 

Miałem świadomość, że należy do niej dojrzeć. Nawet dzisiaj myślę, że na niektóre filmy nie jestem jeszcze dojrzały. Los sprawił, że kiedy jeszcze jeździłem na warsztaty filmowe, będąc na studiach aktorskich, spotkałem na jednym z takich warsztatów dziewczynę z zespołem Downa: Basię Lityńską, która skierowała moje myślenie i zainteresowanie filmem fabularnym na dokumentalny.


 Basia chciała zrobić film o sobie. Była bardziej z boku, nikt się nią nie zajął, nie chciał wciągnąć do zespołu. Powiedziałem: ,,Baśka, chodź do nas”. Postanowiłem, że zrobię film fabularny i ona w nim zagra. Jej choroba i to, jakim była człowiekiem otworzyło moje myślenie na szerszą perspektywę. 

Postanowiłem, że idę za tym, co mi przyniósł los. Zrobiłem wtedy pierwszy film w zasadzie fabularyzowany, ale wykorzystując do niego ,,naturszczyka”, czyli Basię. Wyszło coś wyjątkowego. Potem poszedłem do szkoły Wajdy na reżyserię dokumentalną, gdzie zrobiłem swój pierwszy dokument z Basią i Łukaszem pt. „Rendez Vous”.

J.L.: Filmy, które Pan tworzy przepełnione są obrazami ludzi i wielu ciekawych historii życia, które poruszają serca widzów. W jaki sposób dokonuje Pan wyboru opowieści, które warto pokazać światu? Jakie są powody decyzji, że właśnie ta historia zostanie wybrana do ekranizacji?

M.J.K.: Kieruję się otwartością w wyborze tematów. Przede wszystkim tworzę filmy, które wiem, że muszę zrobić. Zaczynając od tego pierwszego przypadku z Basią, wiedziałem, że ja muszę poświęcić czas tej osobie, jej życiu, opowiedzieć o nim. Kolejny przykład, film ,,Sześć tygodni” o adopcji. Spotkałem się z tematem dzieci, które czekały na adopcję i decyzję matki biologicznej, czy do niej trafią. Nie mogłem być na to obojętny, jako człowiek i twórca. 

Czułem, że muszę zrobić ten film, ale nie wiedziałem jak. Przez pół roku chodziłem do szpitala, zastanawiałem się, siadałem w kącie, płakałem. Przeżywałem los tych dzieci. Dopiero czas pozwolił mi znaleźć sposób na zrobienie tego filmu. Później pojawił się w moim życiu temat, który uznałem, że warto opowiedzieć, szukałem klucza. Tak powstała ,,Matka 24 h”. A potem ,,Ziemia bezdomnych”. Temat, który jak iskra pojawił się i zbiegł z moimi aktorskimi przeżyciami, bo jako początkujący aktor wcieliłem się w rolę bezdomnego. Bardzo to przeżywałem i chciałem, już jako reżyser, również o tym temacie opowiedzieć z innej perspektywy.


J.L.: Film ,,Ziemia bezdomnych” opowiada o osobach uzależnionych, które budują statek, jako kontynuację marzenia i pomysłu ojca Bogusława Palecznego, zakonnika i działacza na rzecz pomocy osobom bezdomnym. Czy poznał Pan osobiście ojca Bogusława? Jak postrzega Pan tę postać również poprzez kontakt z osobami bezdomnymi, dla których ojciec Bogusław był zarówno autorytetem, jak i przyjacielem?

M.J.K.: Miałem przyjemność poznać ojca Bogusława Palecznego. Kiedy dowiedziałem się o idei, którą wymyślił, tego samego dnia po prostu tam pojechałem. Poznałem wtedy ojca Bogusława, jako takiego zapalonego człowieka. Zapytałem: ,,Czy mogę zrobić o tym film?”. On odpowiedział: ,,Jasne, jesteś z nami”. Klepnął mnie po ramieniu i ucieszył się. Szybko nawiązaliśmy dobrą relację. To klepnięcie przez lata mi ciążyło, bo poczułem się jak naznaczony, żeby przy tym projekcie trwać. Z jednej strony to było bardzo szczególne, wyjątkowe doświadczenie, z drugiej bardzo obciążające. Nie mogłem już się odwrócić, a niejednokrotnie naprawdę miałem dość. Ojciec Bogusław był bardzo charyzmatyczny. Jego sukces polegał również na tym, że był bezpośredni. Mimo, że był duchownym, kamilianinem używał prostego języka, adekwatnego do ulicy, z której często wyciągał ludzi. Ja sam zaangażowany emocjonalnie w losy niektórych postaci, czasami używałem takiego języka, próbując wyrwać ze świata ulicy jednego z moich głównych bohaterów, który stał mi się szczególnie bliski. Ciekawe jest również to, że często zaprzyjaźniam się z bohaterami moich filmów.



J.L.: Zachowanie bohaterów Pana filmów jest niezwykle naturalne, jakby obecność kamery nie istniała w ich świadomości. Jak to się dzieje, że uzyskuje Pan taki ,,efekt”?

M.J.K.: To jest tajemnica, o której się nie mówi, ale ja ją zawsze zdradzam. Nie mam nic przeciwko temu. Niektórzy twierdzą, że mam jakiś dar, bo ludzie otwierają się i nie czuć w powietrzu skrępowania. W ,,Matce 24h” jest modlitwa, gdzie ludzie głęboko wchodzą w odkrywanie siebie. W ,,Ziemi bezdomnych” także prowadziłem takie miejsce, które nazywałem konfesjonałem, gdzie moi bohaterowie przed kamerą zwierzali się, trochę jak na spowiedzi. Daję moim bohaterom czas i zaufanie. Nie spieszę się. Kiedy ludzie mi zaufają, otwierają się. Daję też wolność swoim bohaterom. Wiem, że jeżeli ktoś nie otworzy się i nie da od siebie szczerości, nie uzyskam prawdy. Nie przeniosę jej na plan. Jeżeli ktoś się boi, że przekroczymy jakąś jego granicę, to zawsze informuję, że możemy to skasować. A nawet kiedy ktoś odkryje się zanadto lub tak mu się wydaje, to z czasem zaczyna rozumieć, że to także jest po coś, bo jego szczerość może poruszyć takie strony duszy odbiorcy, które spowodują, że jego życie się zmieni.

J.L.: ,,Matka 24 h” jest wzruszającym obrazem ludzi z różnymi problemami, proszących Matkę Bożą o wstawiennictwo. Jak to jest przebywać blisko obcego człowieka w tak intymnych sytuacjach, jak modlitwa z głębi serca? Jakie emocje, trudności i doświadczenia towarzyszyły Panu przy tworzeniu tego filmu, a także na planie ,, Ziemi Bezdomnych”?

M.J.K.: Jest to balansowanie na granicy intymności, której często nie powinno się wypowiadać na głos, ale jednak ludzie często to robią. Próbuję lekko ten głos wydobyć, żeby można było go usłyszeć. Moje obrazy są takimi filmami terapeutycznymi. Widzimy w nich ludzką otwartość na mówienie o różnych problemach, nazywamy je. Wtedy istnieje szansa, że ktoś inny na tym skorzysta.


J.L.: Jakie były Pana intencje przy realizacji filmów dokumentalnych? Jaki cel przyświecał Panu w ukazywaniu wybranych rzeczywistości?

M.J.K.: Moim celem jest pokazanie prawdy bez naciągania i zabiegów filmowych. Myślę, że bije od nich szczerość. Zależy mi na naprawianiu trochę tego świata, pomocy ludziom. Niejednokrotnie słyszę, że ktoś pomógł innemu człowiekowi zrozumieć ważną rzecz, która później zmieniła jego życie. I po to robię te filmy.

J.L.: Czy istnieją plany na kolejny film?

M.J.K.: 
Planów na kolejne filmy mam sporo. Ciężko się zdecydować i chyba zrobię w końcu taki, który po

prostu muszę, bo inaczej nie da mi spokoju.

J.L.: Jakie jest Pana życiowe credo?

M.J.K.: Kiedy czytam książki i wpadam czasami na jakieś credo sławnych ludzi, myślę sobie, że ono pasuje również do mojego życia. Mógłbym się pod nim podpisać, ale w tej chwili na myśl przychodzi mi najprostsze credo, które często powtarzam: dzisiaj będzie dobry dzień. W zasadzie sobie śpiewam piosenkę Ryszarda Rynkowskiego. Chciałbym, żeby był każdego dnia, najprościej. Z różnych zawirowań życiowych, pogody, niepogody wyłania się nadzieja na to, że ,,(...) Dzisiaj będzie dobry dzień...”.

Rozmawiała: Jagoda Ladra