By on nie umarł w moich ramionach...

Jestem w szpitalu, w którym toczy się walka o życie mojego synka! Oluś jest taki maleńki, ledwo go widać spod plątaniny kabelków… Podpięto go do urządzeń, monitorujących pracę jego chorego serca. Czekam na decyzję lekarzy i umieram ze strachu... Operacja może odbyć się w każdej chwili. Błagam o pomoc, bo życie mojego synka jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie!


Raz już straciliśmy z mężem dziecko, które zdążyliśmy pokochać. Czy przyjdzie nam jeszcze raz przeżywać taką tragedię?! Zadajemy sobie to pytanie często, zbyt często… Test ciążowy wyszedł pozytywnie w Dzień Ojca. Dobry znak… Byliśmy wtedy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Trwało to jednak bardzo krótko…

W 22. tygodniu ciąży dowiedzieliśmy się, że nasz upragniony synek ma bardzo złożoną, śmiertelną wadę serca – brak jednej komory.

Okazało się, że Oluś zaraz po urodzeniu zacznie umierać i bez natychmiastowej operacji jego życie się skończy, zanim się jeszcze zaczęło…

Najpierw ogarnęła nas rozpacz, ale potem zaczęliśmy walczyć o życie naszego dziecka. Oluś dostał kwalifikację do leczenia w Klinice Uniwersyteckiej w Munster, jednego z najlepszych szpitali kardiochirurgicznych w Europie – o ile nie najlepszego… Dzieci z wadami serca, gdzie indziej skazane na śmierć, ratuje tam wybitny lekarz - profesor Malec. Tam Oluś miał dostać największą szansę na życie.


Wtedy po raz pierwszy zrozumieliśmy, ile potrafią ludzie o wielkich sercach i dobrej woli… W ostatni dzień zbiórki pierwszy raz od dawna na naszych twarzach znów zagościł uśmiech, choć na chwilę… Nie mogłam jednak przestać myśleć o tym, co nas czeka. Jako matka nosząca pod sercem mojego malutkiego synka starałam się nie stresować... Niestety, cały czas nie opuszczał mnie lęk, że Aleksander  postanowi przyjść na świat wcześniej... Intuicja? Termin porodu był wyznaczony na 5.03.18, a termin przyjęcia do kliniki – na 14.02.18. Nie chciałam jednak czekać nawet tyle, nie chciałam ryzykować… Dlatego 22 stycznia, w poniedziałek, półtora miesiąca przed terminem, wyjechaliśmy do Munster, żeby się nie spóźnić. Niestety, wyjechaliśmy za późno…

Poród zaczął się w samochodzie, na autostradzie, a strach, jaki mi wtedy towarzyszył, jest nie do opisania... Nie myślałam o bólu, o niczym innym, tylko o życiu Olusia. Wiedziałam, że jeśli nie nadejdzie ratunek, przegramy walkę o życie naszego dziecka! Wezwana na autostradę karetka zabrała nas do najbliższego szpitala...

Pół godziny później na świat przyszedł malutki  Aleksander. Ważył tylko 2200 g… Nie tak powinno to wyglądać: najważniejszy dzień życia, dzień narodzin... Cały czas bełkotałam tylko, że Oluś ma tylko połowę serca i że natychmiast musi dostać specjalistyczny lek, żeby w ogóle przeżyć. Nie wiedziałam, czy lekarze wiedzą, o czym mówię, czy szpital, do którego nas przywieźli, ma w ogóle oddział kardiochirurgiczny. W tamtej chwili nie wiedzieliśmy nawet, gdzie jesteśmy...

Zobaczyłam tylko czarne włoski mojego synka i od razu zabrali go lekarze. Nigdy wcześniej się tak nie bałam. Jedyne, co mogliśmy zrobić, to powierzyć życie Aleksandra w ręce Boga oraz lekarzy i czekać...
Jakie było nasze szczęście, gdy okazało się, że trafiliśmy do Uniwersyteckiej Kliniki w Hannowerze, bardzo dobrego szpitala z oddziałem kardiochirurgicznym. Ktoś jednak nad nami czuwał… Nasz mały chłopczyk okazał się nadzwyczaj silny, jakby wiedział, że to dopiero początek jego i naszej walki! Niestety, w nocy jego stan drastycznie się pogorszył.

Lekarze podjęli decyzję o natychmiastowej operacji. Straszny był to czas... Gdy zobaczyłam Olusia po operacji, łzy leciały mi bezustannie. Moja mała kruszynka utrzymywana była przy życiu za pomocą respiratora, cała w kablach... Dopiero po tygodniu stan Olusia był na tyle stabilny, że zostaliśmy przetransportowani do Munster.

W Hanowerze wykonano wyłącznie zabieg ratujący życie, a nie korygujący wadę serca Olka. Ze względu na niewielką wagę Olusia i wcześniactwo Profesor Malec podjął decyzję o odroczeniu właściwej operacji rekonstrukcji aorty i połączeniu jej z drugą operacją, czyli zespoleniem systemowym Glena.  Obie procedury były zaplanowane są na czerwiec 2018 roku. Niestety, jak pokazały minione wydarzenia, nic w życiu nie można zaplanować na 100%…

Wróciliśmy do Polski, co tydzień Oluś miał kontrolowane serduszko, rósł, powoli przybierał na wadze… A potem przyszedł kolejny cios. Badanie, wykonane 22 marca, pokazało, że z aortą Olusia jest bardzo źle! Jeszcze tego samego dnia wyruszyliśmy w podróż do Munster. Lekarze już na nas czekali… Olek przechodzi szczegółową diagnostykę, jest stale obserwowany, nie wiemy jednak, czy uda nam się poczekać jeszcze kilka tygodni. Czekamy na decyzję… Możliwe, że rekonstrukcja aorty będzie się musiala odbyć już teraz! W najlepszym wypadku - pod koniec kwietnia lub na początku maja. Serce Olusia dłużej nie wytrzyma...


Umieram ze strachu, co dalej, czy moje dziecko przeżyje? Operacja może odbyć się w każdej chwili, a my nie mamy pieniędzy… Dlatego błagam o pomoc! To wcale nie przesada: bez Was ta historia nie ma szans na szczęśliwy finał… Pokazaliście nam już raz, jak wielkie macie serca i że nie jesteśmy sami. Dzisiaj proszę znów: pomóżcie nam raz jeszcze… Pozwólcie, by serce mojego synka mogło dalej bić!