Życie Małej Samiry zostało wycenione. Ma tylko 4. Rodzice błagają o pomoc


Myśleliśmy, że już nic gorszego nie może nas spotkać. Zdawało się, że jesteśmy bezpieczni, że naszym dzieciom nic nie grozi… Wtedy przyszedł rak, by zabić naszą najmłodszą córeczkę - Samirę! Tu jest mnóstwo dobrych ludzi, dlatego błagamy Was o pomoc dla naszego dziecka… 

foto: siepomaga

Przed Samirą immunoterapia, która ma ostatecznie pokonać złośliwy nowotwór. Jednak jej koszt jest gigantyczny, przerażający… Musimy jednak mieć nadzieję, bo tylko nam pozostało. Prosimy, pomóż uratować naszą ukochaną córeczkę…


„Mamusiu, dlaczego jestem taka chora? Czy ja mam przyszłość, mamusiu?" - pyta Samira ze łzami w oczach patrząc na nas swoimi wielkimi, niewinnymi oczami. Jednak jak mamy jej na to odpowiedzieć, gdy odpowiedzi brak? Właśnie to - paradoksalnie - jest dla nas najtrudniejsze, a przecież już tyle przeżyliśmy… Jednak to wydaje się niczym w porównaniu z wojną, która trwa teraz - wojną z rakiem… Dzisiaj nasz przeciwnik nie zna uczuć i litości, jest nieludzki, atakuje niewinnych. Samira umiera na neuroblastomę - jeden z najgorszych nowotworów, który atakuje dzieci.
Samira Khamsurkaeva
Gdy przyjechaliśmy do Polski nie było łatwo, jednak właśnie tutaj znaleźliśmy nowy dom, zaczęliśmy nowe życie, założyliśmy rodzinę. W Polsce urodziły się nasze trzy córeczki - Karina, Jasmina i Samira. Mieliśmy siebie, a to było najważniejsze - taka zwykła, a dla nas wymarzona codzienność: praca, dom, dzieci, bezpieczeństwo. A potem przyszła śmiertelna choroba…


W maju Samirka zaczęła skarżyć się na ból brzucha. Pewnego razu obudziła się z rozdzierającym serce płaczem, miała wzdęty brzuszek. Daliśmy jej coś przeciwbólowego, przeszło. Niestety, wieczorem ból powrócił, jeszcze silniejszy. Był piątek, chcieliśmy jeszcze przeczekać weekend, ale z każdą godziną było coraz gorzej. Wiedzieliśmy, że musimy działać, bo nasze dziecko bardzo cierpi. Pojechaliśmy na pogotowie. Zbadali Samirkę i chociaż na jej brzuszku widoczne było zgrubienie (potem okazało się, że to guz), lekarz powiedział, że to nic groźnego i kazał wracać do domu…

W nocy obudził nasz przeraźliwy krzyk naszej córeczki. Ból musiał być nie do zniesienia… Wiedzieliśmy, że jest źle, że lekarz się pomylił! Byliśmy zrozpaczeni. Gdzie teraz szukać ratunku, skoro na pogotowiu nas nie przyjęli? Nie wiedzieliśmy, gdzie jechać, w rozpaczy wróciliśmy do szpitala. Tym razem zrobili badania. Już po pierwszym USG było wiadomo, że nie jest dobrze… Od razu wysłali nas na onkologię do Białegostoku. Tam pojawiła się diagnoza – neuroblastoma IV stopnia złośliwości. „Najgroźniejszy dziecięcy nowotwór” – na to stwierdzenie natknął się każdy rodzic dziecka z neuroblastomą. My również. Słysząc to przeszedł nas zimny dreszcz, ale nie dopuszczamy myśli, że Samirki może nie być, że może zniknąć z naszego życia!
Samira Khamsurkaeva
Córeczka na początku bardzo się buntowała, nie chciała być w szpitalu, płaczem reagowała na widok lekarzy i pielęgniarek. Ciągle pytała, dlaczego jest chora, dlaczego nie może wrócić do domu, do sióstr… Trudne rozmowy stały się codziennością. Lekarze włączyli chemię, Samirce wypadły włoski. Podeszła do lustra, dotknęła łysej główki i zapytała: “Mamusiu, czy już nie jestem fajna, bo nie mam włosków?”. Przez łzy odpowiadałam, że przecież wszystkie odrosną. Będą nowe, jeszcze lepsze i mocniejsze…

Po 8 cyklach chemioterapii guz się zmniejszył i udało się go wyciąć w całości. Ale neuroblastoma jest dosyć przewidywalna – prawie zawsze wraca. Konieczny był jeszcze autoprzeszczep. Samirka jest właśnie odpoczywa po zabiegu. Musi dojść do siebie, a potem - za ok. miesiąc, rozpocząć immunoterapię. Jeśli nie zdążymy, rak z pewnością wróci, a wtedy będzie jeszcze trudniej go pokonać. O ile w ogóle będzie to możliwe...

Od operacji Samirka leży słaba w szpitalnym łóżeczku, nie chce jeść, nie ma siły się nawet do nas uśmiechnąć... Jesteśmy przy niej cały czas. Ona się tak bardzo boi… Przy każdym badaniu trzyma mnie za rękę tak mocno, że tylko wyobraźnia pozwala mi domyślić się, jak wielki strach i cierpienie skrywa w swoim serduszku. Choroba rozdzieliła naszą rodzinę – Samirka i my - jej rodzice -  jesteśmy 500 kilometrów od domu, w którym czekają nasze dwie starsze córki z babcią. Rozłąka jest bolesna dla wszystkich - dziewczynki też cierpią, że siostra jest daleko, nie mogą jej pomóc, przytulić, pocieszyć…
Samira Khamsurkaeva
Nowotwór sprawia, że kończą nam się siły, ale wciąż mamy nadzieję, że raz na zawsze uda nam się go pokonać. Ale cena za życie naszej córki jest bardzo wysoka… Immunoterapia jest w refundowana tylko w niektórych przypadkach, a my nie jesteśmy obywatelami Polski, nie mamy na nią szans. Ponad 800 tysięcy - to koszt immunoterapii w Krakowie. Nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie tak wielkich pieniędzy, co dopiero je zebrać! Nikogo tu nie znamy, mamy tylko siebie, przez to jest jeszcze trudniej... Nikt znajomy nie pomoże, bo nikogo znajomego nie ma. Mamy tylko Was - obcych nam ludzi, którzy mogą ocalić nasze dziecko. Dlatego błagamy o pomoc, nasza córka gaśnie w oczach. Nie mamy chwili do stracenia, zegar tyka coraz głośniej, a nam ten hałas nie pozwala spać spokojnie, nie pozwala żyć...
Heidi i Aslan, rodzice Samiry