"Boże ile tych samobójców ostatnio...?!" Tylko u nas wywiad z Tomaszem Modrzewskim



Większość prób samobójczych, z którymi mam do czynienia, czy samookaleczanie siebie, to ewidentne wołanie o pomoc. Mówi Tomasz Modrzewski ratownik medyczny, który swoim postem na Facebooku wzbudził ogromne zainteresowanie osób w trudnej sytuacji życiowej.

foto: Tomasz Modrzewski
W.R.:  Dla wielu osób ratownik medyczny jest bohaterem, człowiekiem odważnym. Jak to jest ratować ludzkie życie? Co czujesz, kiedy uda się wyrwać człowieka śmierci? 

T.M.: To moja praca. Cieszy mnie bardzo, kiedy mogę komuś pomóc. Ratowanie życia, to jest tylko część tej pracy. Większą częścią jest jednak to, że się po prostu ludziom pomaga. Czasami jedziemy tylko po to, żeby kogoś podnieść z podłogi i położyć do łóżka, bo ktoś sobie nie radzi z najprostszą opieką nad chorym. Kiedy naprawdę uda się uratować komuś życie, to jest niesamowita frajda.



W.R.: Napisałeś na swojej facebookowej stronie bardzo poruszający tekst o samobójstwach, gdzie próbujesz zachęcić osoby w kryzysie, czy depresji do korzystania z pomocy psychologicznej. Skąd ten pomysł?

T.M.: Pomysł przyszedł spontanicznie po sytuacji z dziewczyną, która rzuciła się pod koła samochodu. Ładna, młoda kobieta. Ostatnio podczas dwóch dyżurów wzywani byliśmy do kilku prób samobójczych. Te przeżycia mnie bardzo poruszyły i zdecydowałem się napisać post. Wydaje mi się, że naprawdę za mało wspiera się dziś osoby w kryzysie, dlatego pomyślałem, że chociaż tym postem na Facebooku dodam otuchy komuś, kto tego potrzebuje. Liczyłem na to, że chociaż jedna osoba przeczyta mój tekst i to jej w jakiś sposób pomoże.  W życiu nie spodziewałem się takiego odzewu. Ludzie potrzebujący rozmowy, pomocy, piszą do mnie i dzwonią. Większość prób samobójczych, z którymi mam do czynienia, czy samookaleczanie siebie, to ewidentne wołanie o pomoc. Próba zwrócenia uwagi na problemy, z którymi człowiek nie potrafi sobie sam poradzić.

W.R.: Jakie są Twoje najtrudniejsze doświadczenia z wezwań, które zapamiętałeś?

T.M.: Kiedyś reanimowaliśmy dziecko, które się urodziło w karetce. To był wcześniak, ważył może z 700 gramów. Nie miał szans na przeżycie. Jego matka była pod wpływem alkoholu i tak naprawdę nawet nie wiedziała, co się stało, choć była przy tym, kiedy walczyliśmy o to dziecko. Dla kogoś, kto nie jeździ w karetce, każde wezwanie może być poruszające. Coś, co dla mnie jest zwyczajne, dla kogoś innego może być szokujące. Jednak spektakularnych akcji dużo się nie zdarza. Raczej to jest taka codzienna, mrówcza praca, np. dajemy zastrzyk i jest wszystko ok.


W.L.: Dlaczego wybrałeś ten zawód?

T.M.: Kiedyś zapytał mnie o to na pierwszym roku jeden z wykładowców. Każdy z nas miał powiedzieć dlaczego wybrał te studia. Ja wtedy odpowiedziałem, że chciałbym ratować ludzkie życie. Dzisiaj już inaczej  na to patrzę, bo ratownictwo, to nie tylko ratowanie życia, ale praca, która polega bardziej na pomaganiu ludziom w różnych sytuacjach. Nie tylko w stanie sytuacji zagrożenia życia. Przede wszystkim ratownikiem się jest, a nie bywa. Dla mnie liczy się postawa wobec innych ludzi poza pracą w karetce, choćby ten wpis na Facebooku. To też jest coś, co ma za zadanie ludziom pomóc. Ratownictwo wiąże się również ze specyfiką życia na wezwanie. Zmuszeni jesteśmy na pracę ponad etat, musimy wiele godzin w niej spędzić, aby zarobić na godne życie. Krótkie polecenie jedziemy i musimy być gotowi. Nawet w życiu, jak ktoś poprosi o pomoc, to jakby z marszu pomagam taki jestem. Nie wiem jak inni. Wydaje mi się, że w ogóle środowisko ratownicze, to są osoby, które z natury pomagają ludziom na wielu płaszczyznach życia.

W.R.: Czyli można powiedzieć, że ratownictwo to pewien styl życia, powołanie?

T.M.: Tak, jeśli ono jest, człowiek z pewnością się w tym zawodzie odnajdzie. Jak ktoś tego nie czuje proponuję, żeby w ogóle nie zaczynał, bo szybko się wypali.



Rozmawiała Weronika Ladra